40 lat minęło: jak to było

Na wstępie swojej prelekcji Stanisław Faliński wspomniał, że gdyby pod koniec lat 80. usłyszał od kogoś: „Zajmiesz się polityką”, popukałby się w czoło. Zajmowanie się polityką oznaczało jeszcze wtedy pracę w służbie jedynie słusznej partii i znacznie częściej było dyktowane oportunizmem niż chęcią zmieniania świata na lepsze. Wkrótce jednak wszystko się zmieniło, począwszy od ustroju państwa, a skończywszy na życiowych planach Stanisława Falińskiego, który w roku 1994 został pierwszym burmistrzem Ursynowa.

   Politykę uprawianą w latach 90. wspomina z pewnym rozrzewnieniem. Podkreśla, że wówczas ludzie chętniej ze sobą współpracowali. Samorządowcy czy posłowie nierzadko gotowi byli dogadywać się z oponentami, byle tylko wcielić w życie pomysły, których realizację postrzegali jako szansę dla kraju. Dziś – ubolewa były burmistrz – osią polskiej polityki jest walka dwóch wielkich obozów, nie ma mowy o kompromisach i integracji. Również samo państwo przestaje być traktowane jako wspólnota obywatelska. Świadczy o tym choćby fakt, że pojęcia „państwo” nagminnie używa się w znaczeniu „administracja”. Polacy często nie mają poczucia, że mogą zaufać politykom. Podobnie jak dziś, tak i w latach 90. do władzy dochodzili ludzie o niskich kompetencjach, tamci jednak – zapewnia Stanisław Faliński – górowali nad swoimi młodszymi kolegami pokorą.

   Droga kariery politycznej otworzyła się przed nimi tak niespodziewanie, że czuli potrzebę zasłużenia na sukces. Chcieli się uczyć, rozwijać niezbędne umiejętności. Gdy w 1991 roku Stanisław Faliński przestał być przewodniczącym mokotowskiej rady, zaproponowano mu posadę wiceburmistrza, odmówił jednak, bo czuł, że to jeszcze nie pora. Wolał poczekać kilka lat, aż będzie pewien, że może się śmiało zmierzyć z podobnym wyzwaniem. Pierwszy burmistrz Ursynowa zapewnia, że była to postawa typowa dla ludzi działających w polityce pokolenie temu, obecnie prawie niespotykana. Ludzie chętnie obejmują również takie stanowiska, których nie byliby w stanie odpowiedzialnie piastować nawet po kilku latach przygotowań. Patriotyzm lokalny zastąpiła walka o stołki: do samorządów dzielnic coraz częściej trafiają ludzie nieutożsamiający się z miejscem, w którym pracują.

   Stanisław Faliński nie miał tego problemu: gdy 5 lipca 1994 wybrano go na burmistrza, był już mieszkańcem Ursynowa od kilkunastu lat, zdążył więc poznać dzielnicę i potrzeby mieszkańców. Pierwszej sesji w Natolińskim Ośrodku Kultury nie wspomina niestety najlepiej, bo auto jednej z radnych uszkodziło jego samochód. W dodatku włodarze Ursynowa borykali się z problemami lokalowymi. Ostatecznie kupiono i zaadaptowano do potrzeb ratusza barak przy Lanciego. Z czasem sytuacja uległa jednak znacznej poprawie: w ciągu pierwszej kadencji Stanisława Falińskiego zasób środków finansowych, którymi mógł rozporządzać Ursynów, wzrósł czterokrotnie. Choć cała stolica szybko się wówczas rozwijała, żadna inna warszawska gmina nie osiągnęła aż takiej dynamiki przyrostu budżetu. Obecnie dzielnica wydaje się zbliżać do granicy możliwości rozwojowych.

   Stanisław Faliński wspomina, że za jego drugiej kadencji w latach 1998 – 2002 nastąpiło wyraźne pogorszenie, jeśli chodzi o pracę warszawskich urzędników. Sprzeczne ze sobą ustawy wprowadzały chaos kompetencyjny i generowały zbędną biurokrację. Z największą irytacją były burmistrz wspomina jednak nie robotę papierkową, lecz nieprzewidziane trudności wynikające z cudzego lenistwa i zobojętnienia. Srodze zawiódł się kiedyś na straży miejskiej, która obiecała przywieźć wieńce niezbędne do uczczenia uroczystości państwowej. Stanisław Faliński musiał wysłać po wieniec kierowcę, straż się bowiem spóźniła. Przybyły pod koniec obchodów komendant wyjaśnił purpurowym ze złości urzędnikom, że jego podwładni… nie mogli otworzyć bramy. „Dobrze, że nie jechaliście do pożaru” – wycedził na to burmistrz, a w odpowiedzi usłyszał: „Dlaczego?”.

Marta Słomińska

Dodaj komentarz