Najstarsze polskie elementarze

Dziś słowo „elementarz” kojarzymy z dziećmi, ale kilkaset lat temu używali ich przede wszystkim dorośli. Sięgali po nie Polacy chcący zacząć czytać i pisać (nie była to wtedy powszechna umiejętność), a także cudzoziemcy. Ci ostatni korzystali z elementarzy, by szybciej opanować naukę polskiego: nie przypadkiem wydawano je zwykle w miastach, gdzie kwitł handel. Najstarszy znany nam rodzimy elementarz, czyli „Polskie książeczki wielmi potrzebne ku uczeniu się polskiego, przy tym i po niemiecku wyłożone”, drukowano w Królewcu, Toruniu, Gdańsku oraz Wrocławiu. Cudzoziemiec mógł się z nich nauczyć, jak pozdrawiać kichających Polaków („Boże was uzdrów, miły panie”), narzekać na finanse („Kiedy pieniędzy potrzeba, a nie masz gdzie wziąć, ciężka rzecz jest”) i łagodzić konflikty („Przestańcie tego swaru”).

   Również w Królewcu wydano książkę Jana Seklucjana „Catechismus, to jest krótka a prosta starej wiary chrześciańskiej nauka”. Podtytuł głosił: „K temu przydana krótka nauka czytania i pisania”. Seklucjan zebrał jednak podwójne cięgi: za sprzyjanie „naukom kacerskim” Marcina Lutra i kaleczenie języka polskiego. Rzeczywiście druki były bardzo niechlujne, pełne przykładów mazurzenia i innych błędów. W elementarzu pojawiło się na przykład słowo „czabka”. Seklucjan mętnie tłumaczył, że drukarze z Królewca to nieznający polskiego Niemcy, którzy wszystko przekręcają. Trudno mieć jednak do autora pretensje, skoro jeszcze największy oświeceniowy gramatyk Onufry Kopczyński nie odróżniał głosek od liter. Udzielał za to wielu cennych rad nauczycielom polskiego: zachęcał na przykład, by zaczynać lekcje od wyrazów, które nasuwają dzieciom pozytywne skojarzenia, jak „ojciec”.

   Czasy oświecenia w Polsce niewątpliwie zmieniły bardzo wiele w kwestii edukacji najmłodszych. Powstawało coraz więcej elementarzy kierowanych do dzieci. Wcześniej było z tym dużo gorzej: pierwszą znaną nam podobną publikację nieadresowaną do dorosłych, „Dla dziatek naukę czytania pisma polskiego”, wydano w 1633 roku. Kopczyński tymczasem potraktował temat bardzo serio: w jego elementarzu znajdziemy nawet puste miejsca, gdzie dzieci miały same wpisywać litery. To rozwiązanie stosowane do dziś.

   Przyjął się również zwyczaj zachęcania dzieci do nauki wierszykami i ciekawymi ilustracjami. Pod tym względem bardzo interesującą pozycją był wydany w 1803 „Nowy elementarz polski z obrazkami zawierający różne do pojęcia dzieci stosowne wiadomości, powieści i nauki moralne…” Jerzego Samuela Bandtkiego. Na ilustracjach polskie dziecko mogło obejrzeć zwierzęta, których próżno było szukać w domowej zagrodzie: lwa, żyrafę, wieloryba. Pół wieku później w elementarzu Stanisława Jachowicza obrazkom towarzyszyły krótkie wierszyki, mające niemałe walory dydaktyczne. „Bawi ich popłoch niebogich ptaków: / Złe widać serce u tych chłopaków” – pisał autor o podrostkach dręczących gęsi. W ten sposób dziecko poznawało literę „g” i nowy wierszyk, podziwiało ilustrację, a przy okazji zostawało pouczone, że nie wolno się znęcać nad zwierzętami.

   Trzeba pamiętać, że bardzo długo chłopcy nie uczyli się z elementarzy w towarzystwie dziewcząt. Jeszcze Hugo Kołłątaj wspominał, że „druga połowa społecznego życia, od której nie tylko dobroć rządu domowego, ale nawet obyczaje mężczyzn zależą” odbierała zwykle za jego czasów mierną edukację. Zwykłą rzeczą było, że młoda mężatka nie umiała pisać, a nieliczne kobiety, które tę sztukę opanowały, robiły – jak Helena Radziwiłłowa – koszmarne błędy ortograficzne. Dlatego szczególnie godne uwagi są elementarze dla dziewcząt, jak wydana pod koniec XVIII wieku w Krakowie książka Antoniego Prokopowicza. Nosi tytuł „Sposób nowy, najłatwiejszy, pisania i czytania zarazem, dla panienek”. Autor miał może na uwadze wrażliwość płci pięknej, bo w uwagach kierowanych do nauczycielek zabronił im między innymi krzyków i fuków. Czy i ta zasada nie powinna obowiązywać również dzisiaj?

Marta Słomińska

Dodaj komentarz