Literat Franciszek Morawski napisał kiedyś w liście do Andrzeja Edwarda Koźmiana, że nie ma daru nad przyjaźń Juliana Ursyna Niemcewicza. Zaraz dodał jednak, że nie ma również straszniejszej rzeczy niż jego nienawiść, „gdy szydzi z podłości, gromi złość potwarczą”. Rzeczywiście słowa tego wielkiego Polaka miały wyjątkową wagę: jego pochwały brano za zapowiedź szczęśliwego losu, a przygan bano się jak ognia. Gdy Niemcewicz kogoś wywyższał lub potępiał, nie zważał na jego rangę czy dotychczasowe osiągnięcia. Promował początkujących poetów („Czytał mi młody p. Słowacki wyjątek z tragedii Mindowe. Niepospolity talent” – to o pierwszym dramacie dwudziestoletniego wtedy Juliusza), miał odwagę odsądzać od czci i wiary dawnych bohaterów. Wedle hrabiego Skarbka każdy, kogo Niemcewicz „dotknął uszczypliwym słowem”, „śmieszności stawał się ofiarą”.
Było to szczególnie ważne po 1820 roku, gdy władający zarówno Rosją, jak i Polską car Aleksander przestał udawać miłośnika swobód obywatelskich. Kiedy postawiono przed sądem członków marzących o niepodległości Towarzystwa Patriotycznego, Niemcewicz bardzo przejmował się ich procesem. Włożył wiele wysiłku w obrzydzanie rodakom bohatera wojen napoleońskich Wincentego Krasińskiego, on bowiem jako jedyny z sędziów ogłosił, że podejrzani winni są zdrady stanu. Niemcewicz jako pierwszy zerwał stosunki z Krasińskim, ochrzcił go „wolontariuszem podłości”, który dla zaszczytów oraz pieniędzy „przytłumił sumienie i blachę spiżową włożył na czoło”. Opinia publiczna podzieliła zdanie autora „Powrotu posła”: generał Wincenty popadł w niełaskę. „200 000 rubli nie obmyją błota, którym się skalał” – pisał Niemcewicz z mściwą satysfakcją.
Uczciwie zarobionymi pieniędzmi nie gardził. Uwielbiał gospodarować w majątku, który od swego rodowego przydomka nazwał Ursynowem, i pilnie notował wszystkie wydatki. „Odpędziłem mularza Stabińskiego, który ledwie dwa dni robił i wziął 30 flo.” – czytamy w jego zapiskach. Zaraz potem: „Franciszek […] oszukał mię na wapnie i żelazie”. Chciwość i cwaniactwo mularzy czy ogrodników bulwersowały Niemcewicza tym bardziej, że dawał dobry przykład: zrzekł się praw do majątku żony, bogatej Amerykanki.
W Stanach Zjednoczonych spędził kilka lat. Był zachwycony tym krajem, jego umiłowaniem wolności i demokratycznymi stosunkami społecznymi. Jeszcze pod koniec życia, jako osiemdziesięcioletni paryski emigrant, udawał się 4 lipca na wycieczkę do wiejskiego składu win, by uczcić amerykański Dzień Niepodległości jak należy. Napisał nawet pierwszą polską biografię Waszyngtona, którego zresztą poznał osobiście. Sam zaś został bohaterem biografii pióra Adama Jerzego Czartoryskiego. Nazwano tam Niemcewicza „cnotliwym, niezachwianym, ognistym Polakiem”, który był „dla Ojczyzny gotów na wszystko”. Nie należy widzieć w tym wyrażeniu pustego frazesu: Julian Ursyn służył Polsce jako poseł, historyk, literat i dyplomata, za ojczyznę zdarzyło mu się nawet przelać krew (był adiutantem Kościuszki, odniósł ranę pod Maciejowicami).
Niemcewiczowski patriotyzm nie zawsze jednak kosztował tyle trudu: okazję do jego krzewienia mogła stanowić także zabawa. W 1828 roku Stanisław Kostka Potocki i jego żona wydali przyjęcie z okazji imienin Juliana Ursyna, inspirowane jego powieścią historyczną. Wieczerzano wtedy w kostiumach dworzan Zygmunta Augusta, jedzono renesansowe potrawy i recytowano wiersze. Tu życie naśladowało powieść, innym razem bywało odwrotnie. Pierwszy koncert Chopina Niemcewicz uczcił „eklogą dramatyczną”, w której podśmiewał się z mody na występy genialnych dzieci. Bohaterka eklogi oznajmiała: „Przewyborny przychodzi mi koncept: mały Chopinek ma lat 9, ale żeby większą w ludziach wzbudzić ciekawość, wydrukujemy […] trzy”. Za takie niewinne żarty się na Niemcewicza nie obrażano: daleko im było do zabójczych szyderstw przeznaczonych dla „wolontariuszy podłości”.
Marta Słomińska