Co zostało z “Ostatniej Wieczerzy” mistrza Leonarda

„Być stałym nie znaczy ciągle zaczynać, lecz wytrwać” – twierdził Leonardo da Vinci. Świetnie wiedział, co mówi, bo sam miał z wytrwałością spore problemy: większości projektów nie ukończył. Na obronę genialnego malarza można powiedzieć, że niekiedy bywał to rezultat niepomyślnego zbiegu okoliczności. Przykładowo brąz, którego Leonardo miał użyć do stworzenia siedmiometrowego pomnika konnego, po wybuchu konfliktu zbrojnego przetopiono czym prędzej na armatę. Zwykle jednak malarz tracił po prostu zainteresowanie zleconą mu pracą, porzucał już rozpoczęte dzieło, by zająć się innym. Lubił też eksperymentować, co nieraz miało fatalne skutki. Dowiedziono, że gdyby wspomniany pomnik konny powstał, wybrana przez Leonarda technika odlewnicza doprowadziłaby do wybuchu. A „Ostatnia Wieczerza”? Malarz chciał namalować ją przy pomocy oryginalnej metody, ale był to błąd.

   Zamiast klasycznego fresku, który musi powstawać szybko, zanim wyschnie wilgotna zaprawa, Leonardo stworzył nietypowe malowidło ścienne. Używał zarówno farb olejnych, jak i tempery, pod którymi znalazła się prawie dwucentymetrowa warstwa bieli ołowianej. Dzięki temu mistrz mógł pracować wolniej, dokonywać poprawek, lepiej ukazać grę światła i cienia. Miało to jednak swoją cenę: „Ostatnia Wieczerza” okazała się dziełem nietrwałym. Kolory zaczęły blaknąć już kilka lat po ukończeniu prac, a obecnie mimo wielu renowacji obraz jest w bardzo złym stanie. Nie można już dziś dojrzeć takich szczegółów, jak szaty apostołów odbijające się w szklanych i cynowych naczyniach. W dodatku fragment malowidła zniszczono z premedytacją. Obraz zdobi ścianę mediolańskiego klasztoru, a w tej wykuto otwór drzwiowy, wskutek czego wieczerzający Chrystus stracił stopy.

   Wystające spod stołu stopy Jezusa i jego uczniów w zamierzeniu malarza stanowiły być może nawiązanie do fragmentu Ewangelii według świętego Jana. Opisał on, że w trakcie Ostatniej Wieczerzy Chrystus umył apostołom nogi. Również inny szczegół wskazuje, że malarz opierał się na tekście tej właśnie Ewangelii: przy nakryciu Jezusa brakuje kielicha. Mateusz, Łukasz i Marek w swoich opisach Ostatniej Wieczerzy wspomnieli o ustanowieniu Eucharystii, Jan – nie. Podobnie jak inni ewangeliści przytoczył jednak słowa Jezusa: „Jeden z was Mnie zdradzi”.

   Na obrazie Leonarda widzimy wzburzenie, jakie wywołały wśród apostołów te właśnie słowa. Jeden z uczniów Chrystusa, bliski płaczu, wskazuje na siebie, jakby chciał zapytać, czy to o niego chodzi. Święty Piotr ściska w ręku nóż: czyżby chciał wymierzyć zdrajcy karę? Inny apostoł, wzburzony, wstaje zza stołu. Święty Tomasz próbuje czegoś dowodzić, wznosi przy tym ku górze palec, który wkrótce włoży w ranę zmartwychwstałego Jezusa, aby sprawdzić jego tożsamość. Między trzema apostołami wywiązuje się ożywiona dyskusja. Jan splata dłonie i ze smutkiem opuszcza głowę. Najspokojniejszy wydaje się brodaty Judasz, który wyciąga rękę po chleb. W drugiej ściska sakiewkę, wypełnioną może trzydziestoma srebrnikami otrzymanymi za wydanie Chrystusa. Inaczej niż na większości podobnych obrazów z tej epoki, Judasz nie siedzi u krańca stołu. Jest pełnoprawnym członkiem grupy, którą ma zniszczyć.

   Chrystus zaś siedzi tam, gdzie zawsze: w środku, tym wyraźniej widoczny, że znajduje się na tle okna. Subtelny toskański pejzaż okala Jego głowę na podobieństwo aureoli. To punkt, w którym zbiegają się wszystkie linie perspektywiczne obrazu, łączące arrasy, głowy apostołów, belki podpierające strop. Nie ma na tym obrazie akcentów przypadkowych, każdy szczegół geometrii niesie przesłanie teologiczne: przykładowo postać Chrystusa wpisana została w trójkąt, co symbolizuje tajemnicę jedności Ojca, Syna i Ducha Świętego. Niewątpliwie „Ostatnia Wieczerza” kryje więcej tajemnic, niż sądzimy: pewien włoski muzyk i informatyk odnalazł w niej nawet… zaszyfrowany zapis utworu muzycznego. Niestety zwykły, szary człowiek ma małe szanse, by odkryć coś podobnego: ze względu na stan obrazu zwiedzającym wolno oglądać arcydzieło Leonarda tylko przez piętnaście minut.

Marta Słomińska

Dodaj komentarz