Zapytany, z czym mu się kojarzy II RP, Jerzy Eisler odpowiada: z koncepcją selektywnego rozwoju. Międzywojenna Polska była krajem ogromnych kontrastów: raszyńska radiostacja miała największą moc spośród wszystkich nadajników w Europie, a jednocześnie 20% społeczeństwa nie umiało czytać i pisać. Zamożni obywatele mogli wybrać się w rejs jednym z czterech wielkich liniowców transatlantyckich, ubodzy dzielili zapałkę na kilka części, żeby choć trochę zaoszczędzić. Linie podziałów politycznych były równie ostre, co dziś uległo zatarciu. Więźniowie twierdzy brzeskiej zapewne przewróciliby się w grobie, gdyby mogli wiedzieć, że na terenie Gorzowa krzyżują się dziś ulice nazwane imionami Wincentego Witosa i Józefa Piłsudskiego. Według Jerzego Eislera porównywalnie oryginalnym pomysłem byłoby skrzyżowanie ulic Antoniego Macierewicza i Adama Michnika.
Stosunek sporej części społeczeństwa polskiego do „Dziadka” jest dla Eislera źródłem nieustającej irytacji. Owszem – mówi – Piłsudski był wielki. Zasłużył na hołdy i pomniki: za Legiony, udział w odrodzeniu niepodległej Polski, zwycięską wojnę przeciwko bolszewikom. Po co jednak kreować go na wzorowego męża i obrońcę demokracji? Najsłuszniej byłoby chyba odpowiedzieć, że wyważanie proporcji to rzecz trudna. Łatwiej postać czy epokę idealizować lub w czambuł potępiać, niż zdobyć się na obiektywną ocenę. Dotyczy to również rodzimego międzywojnia oraz PRL. Ten pierwszy okres przedstawia się często bez wspominania o jego ciemnych stronach, drugi – przeciwnie. Jak stwierdził Jerzy Eisler, wielu młodych Polaków zapytanych, czy w PRL odbywały się uliczne egzekucje, mogłoby udzielić pozytywnej odpowiedzi, tak dalece rządy komunistów zrównuje się z niemiecką okupacją.
„Komunizm – to władza radziecka plus elektryfikacja całego kraju” – twierdził Lenin. Większość historyków dorzuciłaby zapewne jeszcze kilka składowych, faktem jest jednak, że ostatnie wsie zelektryfikowano w Polsce pod koniec lat 70. Tu pojawia się frapujące pytanie: czy możemy podobne osiągnięcia uznać za zasługę komunistów? Może pod innymi rządami Polskę zelektryfikowano by równie szybko? Nie wiadomo. Faktem jest również, że w roku 1938 dochód narodowy na głowę wynosił u nas 40% dochodu francuskiego, 82% włoskiego i 230% greckiego. W roku 1988 było to odpowiednio 11, 13 i 38%. Kolejne pytanie: czy to tylko klęska PRL? Jerzy Eisler przywołał podczas spotkania słowa Krystyny Kersten: praca historyka jest jak układanie niekompletnych puzzli, tyle że trudno powiedzieć, których brakuje. Czy gdyby nie rządził nami Gomułka, używalibyśmy tyle samo mydła?
Gdybanie na temat polskiej historii potrafi być niewdzięcznym zajęciem, zwłaszcza że losy Polski sprawiały nieraz wszystkim ogromną niespodziankę. Kto w 1913 roku uwierzyłby, że za pięć lat nasza ojczyzna będzie niepodległa? Z pewnością żaden poważany ekspert od spraw międzynarodowych. Także człowiek trafnie przewidujący w 1984 sytuację Polski za pięć lat byłby traktowany przez współczesnych co najmniej z politowaniem. Ileż korzystnych zbiegów okoliczności musi zaistnieć, by historia potoczyła się nowym torem! W roku 1981 papieżem był Jan Paweł II, prezydentem USA Reagan. To teoretycznie korzystna polityczna koniunktura, ale praktyką było wprowadzenie w Polsce stanu wojennego. A międzywojenna przemiana Gdyni z rybackiej wioski w świetnie prosperujące stutysięczne miasto? Wyglądało to na rojenia szaleńca, tymczasem zajęło zaledwie kilka lat.
Do dziś na zmianę przeceniamy swoje możliwości i je deprecjonujemy. Słuchacze Jerzego Eislera często nie wierzą mu, gdy mówi, że począwszy od roku 1993 każdy kolejny jest pod względem gospodarczym lepszy dla Polski. Równocześnie są zdania, że Polska ma potencjał mocarstwowy. Eisler w odpowiedzi mówi o okładce niemieckiego czasopisma z 1976 roku: barwy narodowej flagi miały tam czołg, złoto i kominy fabryczne. Bez tych trzech elementów mocarstwem być nie można. Przekonali się o tym zarówno obywatele II RP, jak i PRL.
Marta Słomińska