Michał Anioł w Kaplicy Sykstyńskiej

„Istotnie to dzieło jest słońcem naszej sztuki! Rozjaśniło malarstwo i promieniuje na cały świat”. Tak Giorgio Vasari wychwalał w „Żywotach najsłynniejszych malarzy, rzeźbiarzy i architektów” freski, którymi Michał Anioł ozdobił Kaplicę Sykstyńską. Co ciekawe, genialny artysta bynajmniej się do tej pracy nie palił, a nawet skłonny był dostrzegać w jej zleceniu efekt spisku zazdrosnych konkurentów. Czuł się rzeźbiarzem, nie malarzem: twierdził nawet, że miłość do marmuru wyssał z mlekiem mamki, żony kamieniarza.

   Papież Juliusz II był jednak na tyle dostojnym zleceniodawcą, że Michał Anioł zwalczył w sobie początkową niechęć i przystąpił do prac. Malował sklepienie kaplicy przez cztery lata, wedle legendy sam. Dopiero najnowsze badania wykazały, że korzystał z pomocy uczniów, co zresztą wydaje się logiczne, zważywszy na monumentalność dzieła i warunki pracy. Kaplica była słabo oświetlona, a pozycja, w jakiej artysta malował, koszmarnie niewygodna. Na komfort pracy nie wpływały też pozytywnie powtarzające się sprzeczki z papieżem, który pewnego razu uderzył nawet Michała Anioła laską. Groził też zrzuceniem go z rusztowania. Nic dziwnego, że historycy sztuki doszukują się we freskach sykstyńskich złośliwych aluzji pod adresem Juliusza II: jego karykaturą ma być postać Booza, namalowana tuż nad papieskim tronem. Szpetny starzec wpatruje się we własną twarz wyrzeźbioną na końcu drewnianej laski.

   Większość postaci z fresków budzi jednak nie uśmiech politowania, lecz zachwyt. Przodkowie Jezusa, prorocy, Sybille mają ciała atletów i majestat królów. Michał Anioł nadał im indywidualne rysy: oddał melancholię Jeremiasza, stanowczość Izajasza, zagubienie Jonasza uciekającego przed Bogiem. Zastosował bogatą symbolikę, odsyłającą do prawd wiary i teologicznych rozważań postaci takich jak Joachim z Fiore. Ważny jest każdy szczegół: od kolorów (Jonasz nosi biało-zielony ubiór, a spoczywa na czerwonej tkaninie: te barwy oznaczać mają trzy cnoty teologiczne, czyli wiarę, nadzieję i miłość) po gesty, a nawet kierunek spojrzeń. Przykładowo Ezechiel spogląda ku wejściu do Kaplicy Sykstyńskiej, znajdującemu się od wschodu. W księdze tego proroka czytamy zaś: „poprowadził mię ku bramie, która skierowana jest na wschód. I oto chwała Boga Izraela przyszła od wschodu”.

   Prorocy i Sybille pozostają jednak w cieniu scen z Księgi Rodzaju. Najsłynniejszą jest „Stworzenie Adama”: Bóg wyciąga prawą dłoń ku wyprostowanemu ramieniu Adama, by przekazać mu życie niczym impuls elektryczny. Rozwiany płaszcz Stwórcy jednym przypomina zarys ludzkiego mózgu, innym macicę. Być może artysta chciał skierować nasze myśli ku nim obu: zdolność myślenia i przekazywania życia mają związek z siłami twórczymi, które u ludzi stanowią niedoskonałe odbicie nadprzyrodzonej potęgi Boga. Ten ostatni namalowany został w śmiały jak na owe czasy sposób: nie jest, jak u innych artystów, tylko ręką wysuwającą się z chmur. Podobnie nowatorski był sposób przedstawienia Chrystusa na fresku „Sąd Ostateczny”, który powstał w Kaplicy Sykstyńskiej dwadzieścia lat później. Tym razem Michał Anioł otrzymał zlecenie od papieża Klemensa VII.

   Chrystus z „Sądu Ostatecznego” podobny jest do boga greckiego. Głowa Jezusa przypomina rzeźbę „Apollo Belwederski”, gniewny gest wzniesionej ręki kojarzy się z Zeusem ciskającym piorunami. Zamiast sprawiedliwego sędziego widzimy rozsierdzonego siłacza. W gronie zbawionych wypatrzymy zaś dwóch Żydów, których wedle ówczesnej nauki Kościoła być tam nie powinno, podczas gdy postać nosząca rysy papieskiego zarządcy wylądowała wśród potępionych. Na domiar złego Zbawiciela otaczają rzesze nagusów: w 1564 roku niejakiemu Danielemu da Volterra nakazano zamalować ich genitalia. Ileż herezji i niestosowności na jednym fresku! A jednak wybaczono je wszystkie, sztuka zwyciężyła. „To dzieło w naszej sztuce jest obrazem i przykładem zesłanym przez Boga na ziemię” – stwierdził Vasari. Zamykało to dyskusję: pędzlem prawdziwie genialnego artysty musiał kierować Stwórca.

Marta Słomińska

Dodaj komentarz