Kilka lat temu Państwowy Instytut Wydawniczy znalazł się w opałach. Minister Skarbu Państwa wydał zarządzenie o likwidacji wydawnictwa z uwagi na jego nierentowność. Czy jednak książki noszące tytuły takie jak „Dezintegracja pozytywna” i „Iroszkoci w kulturze średniowiecznej Europy” mogą z łatwością znajdować setki tysięcy nabywców? Raczej nie. Serie wydawnicze, w których się ukazały – „Biblioteka Myśli Współczesnej” (bardziej znana pod nieoficjalną nazwą „Plus Minus Nieskończoność”) oraz „Rodowody Cywilizacji” – należą jednak do szczególnie cenionych. Kierowane do czytelnika zainteresowanego dziejami kultury, archeologią, filozofią społeczną, naukami przyrodniczymi, pozwalają zapoznać się z pracami tak wybitnych autorów jak Mircea Eliade, Erich Fromm, Johan Huizinga czy Hans-Georg Gadamer. Nierentowność wiąże się tu z elitarnością kręgu odbiorców.
Miłośnicy publikacji PIW, przekonani, że prócz liczby sprzedawanych egzemplarzy książek liczy się także ich jakość, postanowili działać. Powstał Społeczny Komitet Ratowania PIW, który wystosował apel do Ministerstwa Skarbu Państwa. Zebrano podpisy kilku tysięcy ludzi, w tym wielu naukowców i ludzi kultury, a także parlamentarzystów. Inicjator akcji nie zaniedbał niczego, co mogło skłonić rządzących do spojrzenia nań przychylniejszym okiem, przyniósł nawet minister kultury słoik konfitur. Akcja zakończyła się sukcesem: 19 stycznia 2017 roku wydawnictwo zostało państwową instytucją kultury, co uratowało je przed zagładą. Szczególnie cieszy to Michała Karpowicza, kierującego w PIW Redakcją Historii i Myśli Współczesnej. Jest jednym z zaledwie kilkanaściorga ludzi zatrudnionych w wydawnictwie na etacie, ma więc poczucie wielkiej odpowiedzialności.
Nim właśnie kieruje się, gdy odrzuca propozycje znakomitej większości autorów pragnących wydać książki pod szyldem PIW. Co miesiąc do wydawnictwa zgłasza się w tym celu kilkanaście osób, ale przez ostatni rok nie odmówiono zaledwie dwóm autorom. Książek, które warto wydać, wydawnictwo szuka samo: już na początku jego działalności redaktorzy odbyli konsultacje z wybitnymi polskimi socjologami, filozofami i historykami, którzy wskazali godne uwagi pozycje.
Wybór autora to jednak dopiero początek trudnego i stresującego procesu wydawniczego. Później Michał Karpowicz musi znaleźć recenzentów upatrzonej pracy oraz dobrego tłumacza (a wedle jego opinii trudno dziś o takiego, który prócz doskonałej znajomości angielskiego może się pochwalić poprawną i komunikatywną polszczyzną). Następnie książka trafia do redaktora, by ten doszlifował ją literacko i zadbał o spójność tekstu. Korektor szuka błędów ortograficznych i przecinków postawionych w niewłaściwych miejscach: zarówno on, jak i redaktor czytają powierzoną im książkę trzykrotnie. Muszą znaleźć błędy, nim książka trafi do drukarni. Wtedy będzie już bowiem za późno na interwencję: rola drukarza to przelanie tekstu na papier, nie poprawianie nawet najbardziej rażących pomyłek. Co ciekawe, najczęściej błędy trafiają się… na okładce lub karcie tytułowej.
Wynika to z niedokładnego przyglądania się im. Redaktor skłonny jest myśleć: książka przeszła przecież przez ręce tylu osób, gdyby coś było nie tak, ktoś dawno zauważyłby literówkę! Niestety to złudzenie. Agata Mularczyk z Działu Organizacji Produkcji dojrzała ostatnio umieszczony na stronie tytułowej napis „Państwowy Instytut Wydawaniczy” tuż przed posłaniem gotowej książki do drukarni. Nie bez wpływu na powstawanie takich błędów jest tempo pracy. W tym roku PIW planuje opublikować 80 książek! Kiedy uświadomimy sobie, że koszt druku jednej pozycji wynosi zwykle od 30 do 50 tysięcy złotych, zrozumiemy, jak ważne jest tu wsparcie państwa. Zwłaszcza że – nad czym ubolewa Michał Karpowicz – wyjątkowo wysoki jest w naszym kraju koszt dystrybucji książki: wynosi ponad 50% jej ceny detalicznej. Ale to już inna historia.
Marta Słomińska