Daty i miejsca narodzin Pietera Bruegla nie zdołano ustalić dokładnie. Przyszedł na świat zapewne między rokiem 1526 a 1530, we wsi nieopodal miasta nazwanego Bredą. Może się to jednak odnosić do dwóch miast: holenderskiej Bredy lub belgijskiego Bree, którego nazwę zapisywano po łacinie w identyczny sposób. Czy zresztą mogło być cokolwiek pewnego w życiu artysty, któremu przyszło tworzyć w tak niebezpiecznych czasach? Gdy Bruegel pracował nad swoimi arcydziełami, Niderlandy spływały krwią. Rządził nimi katolicki król Hiszpanii Filip II Habsburg, który prężnie rozwijający się w ojczyźnie malarza protestantyzm uważał za śmiertelne zagrożenie. Rozpoczął prześladowania religijne, wprowadził rządy terroru, które na rok przed śmiercią Bruegla doprowadziły do wybuchu wojny. Poprzedzały ją bunty, zamieszki, ataki na kościoły, atmosfera zagrożenia i udręczenia uciskiem.
Ponury nastrój tych lat łatwo odnaleźć na obrazach Bruegla. Zaludniają je ofiary rzezi, kalecy, zmierzający ku zatraceniu szaleńcy i głupcy. Postacie z „Triumfu śmierci” giną pod ciosami mieczy, toporów, kos i noży armii szkieletów. „Szalona Małgorzata” wiedzie kobiety prosto w diabelską paszczę. Budowniczy „Wieży Babel” tworzą kolosalnego architektonicznego potwora, zbudowanego tak, że będzie musiał runąć. „Ślepców” prowadzi mężczyzna również niewidomy, który wpada do rowu i pociąga towarzyszy za sobą. Kiedy malarz sięga po historię biblijną, umieszcza ją w niderlandzkiej scenerii, a postacie noszą współczesne stroje. Tak jest choćby w „Rzezi niewiniątek”: scena rozgrywa się na śniegu, a na piersi jednego z siepaczy dostrzegamy habsburskiego dwugłowego orła. Trudno o przebłysk nadziei: nawet „Dwie małpy”, choć za plecami mają symbolizujące wolność niebo i morze, przykute są do krótkich łańcuchów.
Są obiektem współczucia artysty czy narzędziem przestrogi? Siedzą między łupinami orzechów: może malarz sugerował w ten sposób widzowi, że człowiek łatwo pozwala się zniewolić, omamiony dobrami materialnymi. A para z „Triumfu śmierci”? Zdaje się nie dostrzegać armii kościotrupów, pochłonięta muzyką i miłością. Bruegel ma zakochanych za głupców, którym zabawy przesłoniły cały świat, czy kibicuje ludziom, którzy nawet w obliczu śmierci walczą jeszcze o okruchy urody życia?
Trudno udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Podobnie „Walka karnawału z postem” jawi się jako dzieło zagadkowe. Jedno możemy powiedzieć na pewno: oglądamy wojnę między zwolennikami dogadzania swoim zachciankom a stronnikami wstrzemięźliwości. Ci pierwsi zmierzają ku karczmie, drudzy odwiedzają kościół. Pierwszym przewodzi grubas siedzący na beczce z piwem: na swój rożen, trzymany niczym miecz, nadział przeróżne mięsa, od świńskiego łba po kiełbaski. Drudzy gromadzą się wokół posępnego chudzielca z ulem na głowie (miód zaliczano bowiem do przysmaków postnych), którego orężem jest łopata piekarska. Spoczywają na niej dwa mizerne śledzie. Obaj antagoniści przedstawieni zostali zatem w sposób karykaturalny. Czyżby malarz krytykował zarówno rozpustę, jak i ascezę, namawiał do znalezienia złotego środka?
Podobnego przesłania można by się przecież dopatrywać w „Pejzażu z upadkiem Ikara”. Po lewej stronie płótna leżą sakwa i miecz (symbole chciwości oraz przemocy), prawa należy do znikającego pod wodą marzyciela samobójcy Ikara, w centrum zaś oracz spokojnie idzie za pługiem, nieciekawy oręża ani topielca. W „Walce karnawału z postem” wesołek wygrywający fortunę ma za pasem durszlak: to znak, że wszystko przetraci. Ale i umieszczony w szeregach zwolenników postu kaleka budzi nasz sceptycyzm: towarzysząca mu kobieta ukazana została z małpą, symbolem szalbierstwa. Trudne czasy popychają ludzi ku skrajnościom, rzuceniu się w wir użycia lub bezmyślnej dewocji. Jedni i drudzy padają ofiarą oszustów. Niewykluczone, że najsłuszniej postępuje mężczyzna, który wojnę karnawału z postem… przeczekuje na parapecie. Bruegel pozwolił mu górować nad innymi może również w znaczeniu przenośnym.
Marta Słomińska