„O wojnę powszechną za wolność ludów prosimy Cię, Panie” – pisał Adam Mickiewicz w „Księgach narodu polskiego i pielgrzymstwa polskiego”. Najpewniej miał wówczas na myśli powszechny zryw uciskanych narodów Europy przeciwko zaborcom i nie przypuszczał, że dojdzie do wojny jednych ciemiężycieli z innymi. Tak się jednak stało: wybuch konfliktu państw niemieckich z Rosją po kilku latach pozwolił świętować niepodległość nie tylko Polsce, lecz także Czechosłowacji, Ukrainie, Litwie, Łotwie, Estonii czy Finlandii, a pośrednio nawet Irlandii. Mapa świata zmieniła się nie do poznania. Nowe państwa powstawały w chaosie, ale ich obywatele byli pełni nadziei i mieli wielkie ambicje. Snuli marzenia o wspaniałej przyszłości, rozległych terytoriach odrodzonych ojczyzn… Każdy zysk danego państwa musiał jednak oznaczać stratę dla innego.
Straty szczególnie dotkliwe poniosła Austria, która z bardzo ważnego gracza na arenie międzynarodowej stała się państwem bez większego znaczenia politycznego. Znaczna część zajmowanych przez nią wcześniej terytoriów od 1918 roku należała już oficjalnie do innych państw: Polski, Węgier, Czechosłowacji oraz Królestwa Serbów, Chorwatów i Słoweńców. Nie wszystkie te kraje przyjęły jednak zmiany równie entuzjastycznie. Istniejąca od 1867 roku dualistyczna monarchia Austrii i Węgier znacznie poprawiła sytuację tych ostatnich. Wprawdzie Austriacy nadal decydowali o polityce zagranicznej, finansach i wojsku obu krajów, Węgrzy przejęli jednak kontrolę nad wszystkimi aspektami polityki wewnętrznej, od edukacji po gospodarkę. Teraz zyskali pełną niezawisłość – ale jednocześnie aż 40% Węgrów znalazło się poza terytorium kraju.
Polska miała odwrotny problem. Ponad 30% jej obywateli stanowili przedstawiciele innych narodowości: Ukraińcy, Białorusini, Żydzi, Niemcy. Prowadziło to do licznych waśni. Na dodatek względnie dobre stosunki utrzymywaliśmy tylko z jednym państwem sąsiednim, czyli Rumunią. Nie byliśmy też usatysfakcjonowani ostatecznym kształtem granic naszego państwa: bolał nas między innymi brak Wilna, które w sensie etnicznym i kulturowym było wówczas polskie. Dla Litwinów nie do pomyślenia było jednak, aby historyczna stolica ich kraju znalazła się w rękach Polaków. Podobnie Ukraińcy nie wyobrażali sobie Ukrainy bez Lwowa. Już w 1918 roku toczyli o niego walki z Polakami, z rąk do rąk przechodziło także Wilno. Nie bez kozery Piłsudski twierdził, że „Wilna żądają wszyscy”, pretensje do niego rościli sobie bowiem także Białorusini i Rosjanie.
Serbowie, Chorwaci i Słoweńcy mimo utworzenia wspólnego królestwa również nie żyli w zgodzie. Napięcia narodowościowe były bardzo silne, a im więcej narodów przyłączało się do południowosłowiańskiej wspólnoty, tym bardziej rosło ryzyko, że skończy się to pomnożeniem wewnętrznych konfliktów i rozlewem krwi. W listopadzie 1918 roku swój akces do nowo powstałego królestwa zgłosili przedstawiciele Czarnogóry, niezbyt się przy tym przejmując faktem, że bardzo wielu Czarnogórców nie chce nawet słyszeć o zjednoczeniu z Serbią i Chorwacją. Wybuch powstania był kwestią czasu. Obywatele patchworkowego królestwa uważali poza tym – jak zresztą praktycznie wszyscy mieszkańcy nowo powstałych lub odrodzonych państw – że należałoby im się więcej terytoriów, jak choćby Karyntia, do której pretensje zgłaszali także Austriacy i Włosi.
Niełatwa była też sytuacja Czechosłowacji. Słowacy uważali, że ich ziemie powinny stanowić osobne państwo. Węgrzy również chętnie by je odłączyli, ale po to, by wcielić do Węgier, Polaków z kolei kusiło Zaolzie. To nagromadzenie lokalnych interesów i konfliktów było niestety jedną z przyczyn wybuchu kolejnej wojny światowej: większym krajom łatwo przychodziło manipulowanie mniejszymi, podsycanie wzajemnych animozji. Europejczycy zyskali wolność, ale nie spokój.
Marta Słomińska