Apoteoza cielesności: bujny świat Rubensa

„Sąd Parysa jest skończony” – donosił listownie w 1639 roku arcybiskup Toledo królowi Hiszpanii. „Wszyscy malarze mówią, iż jest to najlepsza praca, jaką kiedykolwiek namalował Rubens”. Duchowny czuł się wszelako w obowiązku wspomnieć, że „jest jeden szkopuł”, a właściwie nawet dwa. Nie dość bowiem, że „wszystkie trzy boginie są nagie”, to jeszcze Wenus  Rubensa „bardzo przypomina jego portretowaną żonę”. Malarz portretujący swoją żonę nago wywołałby skandal jeszcze dwa wieki później, Rubens robił to jednak niejednokrotnie i nadal cieszył się powszechnym szacunkiem. Możni tego świata wiele byli w stanie wybaczyć tak wyjątkowemu człowiekowi: jednemu z najwybitniejszych malarzy epoki baroku, a zarazem wszechstronnie wykształconemu, pełnemu uroku poliglocie świetnie spisującemu się w misjach dyplomatycznych.

   Artysta łączył talent z żyłką biznesmena: jego pracownia była świetnie prosperującym przedsiębiorstwem, zamówienia i pieniądze płynęły szerokim strumieniem. Można śmiało powiedzieć, że Rubens zaliczał się do ludzi spełnionych, o czym pośrednio świadczy także sztuka tego malarza. Odrzucił typową dla twórców niderlandzkich ciemną paletę, w jego obrazach rządzi kolor jasny, wyrazisty, ruch jest dynamiczny i żywiołowy, a emanujące witalnością ludzkie ciała zaskakują wyjątkowo bujnymi kształtami, o których do dziś mówi się „rubensowskie”. Nawet na obrazie takim jak „Przybycie Marii Medycejskiej do Marsylii”, gdzie artysta przedstawił postacie historyczne, konieczność wiernego sportretowania nazbyt szczupłych dworzan osłodził sobie domalowaniem trzech płynących za statkiem królowej tęgich nereid. To one zostały umieszczone na pierwszym planie, by przykuwać nasz wzrok.

   Obfite kształty spotykamy u Rubensa niezależnie od tematu dzieła: na obrazach mitologicznych tańczą tłuściutkie „Trzy gracje”, wśród tytułowych bohaterów religijnego „Upadku zbuntowanych aniołów” też nie brakuje otyłych. Portretowane przez artystę dzieci są tak pulchne, że do złudzenia przypominają amorki. Tusza cechuje nawet zwierzęta: wygląd stada drapieżników z obrazu „Daniel w jaskini lwów” wyraźnie wskazuje, że rzuca się im na pożarcie bardzo wielu skazańców.

   Największy zachwyt budziły chyba jednak w Rubensie krągłości własnej żony. Helena patrzy na nas z wielu jego płócien: ubrana we wspaniałą suknię albo prawie naga pod przykrótkim futrem, sportretowana jako współczesna żona i matka albo postać biblijna czy mitologiczna. Jej uśmiech posyła nam Herodiada, jej wdziękami kusi Wenus. Zwycięstwo tej bogini w sędziowanym przez Parysa konkursie piękności malarz przedstawiał na płótnie kilkakrotnie, tym chętniej, że była to okazja do stworzenia potrójnego aktu. Każdą z bogiń ubiegających się o tytuł najpiękniejszej Rubens wyobrażał w innej pozie. Na obrazie z 1636 roku Junona prezentuje widzowi plecy i pośladki, Minerwa biust, Wenus zaś odwrócona jest bokiem. Jeden z historyków sztuki stwierdził, że… nie zasłużyła na zwycięstwo, komu innemu Parys winien był wręczyć jabłko z napisem „Dla najpiękniejszej”.

   Rubens być może też nie był zadowolony z końcowego efektu, bo w najpóźniejszej wersji „Sądu Parysa” Wenus, pewna zwycięstwa, ustawia się przodem do widza i zalotnie patrzy Parysowi w oczy. Czerwona tkanina, którą zsuwa z ramion, podkreśla mleczną biel ciała, podobnie jak piękna bransoleta. Arcybiskup Toledo miał słuszność: zmysłowa bogini do złudzenia przypomina Helenę Fourment. Słynąca jako najurodziwsza kobieta w Antwerpii, dużo od malarza młodsza i ucieleśniająca jego ideał piękności, stała się dla Rubensa symbolem miłości, radości i triumfu. Kiedy patrzymy na „Sąd Parysa”, nie sposób domyślić się, że tworzył go artysta poważnie chory na dnę moczanową, mający przed sobą zaledwie rok życia. Jego pięknem i bogactwem Rubens umiał się cieszyć do samego końca.

Dodaj komentarz