„Jest moją teorią, że miłość staje się czymś wielkim dopiero w małżeństwie” – zapisała w swoich dziennikach Anna Iwaszkiewiczowa. Jej ojciec zdecydowanie nie życzył sobie jednak, aby miłość Anny do Jarosława Iwaszkiewicza przerodziła się w „coś wielkiego”: do czego to podobne, żeby jedyna córka bogatego przemysłowca zrywała zaręczyny z księciem Radziwiłłem dla ledwie wiążącego koniec z końcem poety? Musiał jednak ustąpić. Anna nie wyobrażała sobie życia z kimkolwiek innym niż Iwaszkiewicz. A przecież przeciwko temu wyborowi prócz sytuacji materialnej przyszłego męża przemawiała także jego orientacja seksualna: dla Anny nie było tajemnicą, że wyobraźnię Jarosława rozpalają raczej mężczyźni niż kobiety. „Miałam wszystko przeciw sobie” – podsumowała przyszła pani Iwaszkiewiczowa okres narzeczeństwa. Postawiła jednak na swoim i… małżeństwo okazało się bardzo udane.
Naturalnie „udane” nie znaczy „łatwe”. Annę i Jarosława łączyło niewątpliwe pokrewieństwo dusz: oboje byli bardzo inteligentni, rozmiłowani w kulturze wysokiej, aż do przesady wrażliwi, ale te podobieństwa nieraz więcej problemów stwarzały, niż rozwiązywały. Małżonkowie potrafili się jednak wspierać nawet w najtrudniejszych sytuacjach. Gdy chora na schizofrenię Anna trafiła do szpitala w Tworkach, Jarosław zrezygnował z posady sekretarza poselstwa polskiego w Brukseli, by opiekować się żoną. Kiedy zmarł Jerzy, długoletni kochanek Iwaszkiewicza, Anna ze zrozumieniem przyjęła decyzję męża o przeniesieniu się na pewien czas do Kopenhagi. Wzajemne wsparcie dotyczyło nie tylko życia prywatnego, lecz także pracy: Jarosław bardzo wysoko cenił talent literacki oraz translatorski swojej żony. Anna była też jego jedyną partnerką do rozmów o polityce.
Nie były to rozmowy banalne, bo Iwaszkiewiczowie różnili się poglądami na niektóre kwestie: Jarosław uważał, że żona jest zbyt konserwatywna, Anna zarzucała mężowi nadmierną sympatię do komunizmu. W czasach PRL był rzeczywiście ulubieńcem władz: jako poseł i prezes Związku Literatów Polskich brylował na salonach, chętnie przyjmował kolejne odznaczenia, udzielał się na partyjnych zebraniach, pisał „politycznie poprawne” wiersze. Na jego obronę sympatycy Iwaszkiewicza dodają, że wstawiał się za kolegami po piórze, którym z władzą nie było po drodze: Stefanem Kisielewskim, Pawłem Jasienicą. Do dziś jest jednak wątpliwe, czy autorem „Brzeziny” kierowała w tym okresie jedynie chęć ochrony własnych interesów (w tym ukochanego Stawiska, gdzie mieszkał z Anną i córkami). „Żaden Korboński nie zasmaruje jego rozwagi i mądrości” – napisał po śmierci Bieruta.
U niektórych wybitnych polskich poetów i prozaików – jak choćby Julian Tuwim – sympatia dla komunizmu motywowana była po części wiarą, że trzeba wybrać między nim a faszyzmem. Z tym ostatnim Iwaszkiewiczowie potrafili walczyć bardzo skutecznie, choć w ukryciu. Podczas II wojny światowej Stawisko stało się schronieniem dla ludzi uciekających przed wojną, w tym wielu Żydów. „Sama świadomość, że oni się nami opiekują, pomagała nam żyć” – wspominała po latach Joanna Kramsztyk. Iwaszkiewiczowie pomagali bezinteresownie i wszechstronnie: ukrywających się karmili, odziewali, zaopatrywali w środki finansowe, wyszukiwali dla nich mieszkania, Anna umiała nawet wyprosić u krewniaka chirurga potajemną operację wyrostka robaczkowego. Po wojnie małżonkowie uhonorowani zostali medalem Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata.
Jest rzeczą godną uwagi, jak niezwykła bliskość i intymność zapanowała w małżeństwie, w którym tak niewielką rolę odgrywała erotyka. „Nawet dużo nie gadaliśmy, nie zwierzali się sobie, ale tak jakoś razem istnieli, razem reagowali na wszystko” – wspominał Jarosław po śmierci żony ich szczęśliwy pobyt w Paryżu. Pozbawiony tego współistnienia nie był już w stanie funkcjonować. „Zaczyna się nowy rozdział w moim życiu, przypuszczam, że będzie bardzo krótki” – napisał. Nie mylił się: zmarł kilka miesięcy po tym, jak pochował Annę.
Marta Słomińska