Początkowo Pawiak – nazwany tak przez warszawian z uwagi na położenie przy ulicy Pawiej – miał być wyłącznie więzieniem dla pospolitych przestępców. Po powstaniu styczniowym władze carskie zmuszone jednak zostały do zmiany planów, jako że Cytadela Warszawska nie mogła już pomieścić wszystkich więźniów politycznych. Na Pawiak zaczęli zatem trafiać ludzie tacy jak Romuald Traugutt czy Władysław Daniłowski: nie kryminaliści, lecz bojownicy o wolność i niepodległość Polski. Jednak to nie z ich powodu określenie „więzień Pawiaka” kojarzy nam się dziś nie z przestępcami, lecz z bohaterami. Prawdziwie złą sławą Pawiak okrył się podczas II wojny światowej, gdy jako więzienia politycznego zaczął go używać okupant niemiecki. Ze stu tysięcy osób, które tam wtedy trafiły, ogromną większość wywieziono do obozów koncentracyjnych lub zamordowano na miejscu.
Więźniowie Pawiaka przeżywali piekło. Już samo uwięzienie stanowiło ciężką próbę charakteru: cele były zimne i nawet trzykrotnie przepełnione, racje żywnościowe tak małe, że zdarzały się przypadki obrzęków głodowych. Prawdziwy koszmar zaczynał się jednak z chwilą wezwania na przesłuchanie. Więźniowie byli bici i torturowani, a fantazja oprawców zdawała się niewyczerpana. Tych, których nie złamało smaganie pejczem, przypalanie papierosami, szczucie psami czy zrywanie paznokci, zmuszano do przyglądania się torturowaniu ich bliskich. Wielu przesłuchiwanych nie przeżywało śledztwa, umierali w celach lub w szpitalu więziennym. Inni ginęli w masowych egzekucjach. Sceną takich zbrodni były początkowe podwarszawskie miejscowości (tworzące tak zwany „pierścień śmierci”), a po stłumieniu powstania w getcie – jego ruiny.
Mieszkańcy Warszawy doskonale wiedzieli, co dzieje się za murami więzienia. „Pawiak pomścimy” – głosiły napisy na murach. Nie były to puste słowa, o czym przekonali się choćby kierownik zmiany oddziału kobiecego na Pawiaku Ernst Weffels i zastępca komendanta więzienia Franz Bürkl. Obaj znani byli z wyjątkowego sadyzmu i obaj ponieśli śmierć w zamachach zorganizowanych przez polski ruch oporu (zaplanowanych precyzyjnie, ale nie bez szczypty fantazji: jeden z uczestników akcji broń ukrył w… futerale na skrzypce).
Cichą walkę z oprawcami z Pawiaka toczyli też zatrudnieni w więzieniu polscy strażnicy i lekarze. Przenosili grypsy (ukrywane dosłownie wszędzie: w chlebie, guziku, pionku do gry w warcaby, plombowanym zębie), przemycali jedzenie, chronili najsłabszych więźniów przed wywózką do obozów śmierci. Niemcy bardzo bali się chorób zakaźnych, w szczególności tyfusu: zarażony nim człowiek trafiał poza obręb więziennych murów, co stwarzało szanse ucieczki. W szczególnie oryginalny sposób ocalony został Stanisław Miedza-Tomaszewski, żołnierz podziemia, który w obawie przed wydaniem znajomych na torturach zamierzał się otruć. Lekarze mieli jednak lepszy plan. Najpierw zarazili desperata tyfusem, potem sfingowali operację wyrostka robaczkowego i poinformowali Niemców, że osłabiony pacjent jej nie przeżył. Za dowód posłużyły zwłoki innego, podobnego do Stanisława mężczyzny.
W sierpniu 1944 roku Niemcy wysadzili mury Pawiaka, zniszczyli też dokumentację więzienną. Pamięć o tym miejscu jednak przetrwała: dwadzieścia jeden lat później z inicjatywy i przy współudziale dawnych osadzonych powstało Muzeum Więzienia Pawiak, wzniesione na ocalałych fundamentach. Jego pracownicy krok po kroku rekonstruują przeszłość, którą z takim trudem usiłowano wymazać. Wysadzone w powietrze miejsca, gdzie kiedyś zabijano i torturowano więźniów, oznaczają dziś marmurowe płyty. Szczególną rolę odgrywa więzienna kartoteka osobowa, obecnie odtworzona mniej więcej w połowie. Na Pawiaku można zwiedzić wystawę, posłuchać wykładów znanych historyków, wziąć udział w lekcji muzealnej. Przede wszystkim jednak – oddać hołd tym, którzy za sprzeciw wobec zła zapłacili najwyższą cenę.
Marta Słomińska