Oddziały wojskowe na rolce sztokholmskiej

Liczy sobie kilkanaście metrów długości, dwadzieścia siedem centymetrów szerokości i nazywana jest rolką sztokholmską albo rulonem polskim. Rulonem polskim – bo przedstawia triumfalny wjazd króla Zygmunta III Wazy i jego orszaku do Krakowa, gdzie tydzień później nasz monarcha poślubił Konstancję Habsburżankę. Rolką sztokholmską – bo w niejasnych okolicznościach, najpewniej wskutek rabunku, dzieło nieznanych artystów trafiło do Szwecji. Odzyskaliśmy je (niestety jako jedno z nielicznych poloników utraconych podczas potopu szwedzkiego) w 1974 roku, ale swobodnego dostępu do słynnej rolki nie mamy nadal. Papier czerpany malowany akwarelą, gwaszem, tuszem i temperą jest bardzo wrażliwy na światło i łatwo może ulec uszkodzeniu, toteż w ciągu ostatnich siedemnastu lat rolkę sztokholmską prezentowano publiczności zaledwie dwukrotnie.

   Było na co popatrzeć. Choć nie znamy tożsamości artystów, których dziełem jest rulon (kiedyś sądzono, że to dzieło Balthasara Gebharda, nadwornego malarza arcyksięcia Ferdynanda Habsburga, dziś mówi się o warsztacie krakowskim), musimy podziwiać ich benedyktyńską pracę. Rolka przedstawia aż kilkaset postaci, odmalowanych z detalami: koniuszy przytrzymuje rumaka jakiegoś magnata za kapiącą od złota uzdę, dobosze bębnią w kotły, gapie schylają się po rzucane przez dostojników złote monety. Niestety dzieło jest niekompletne, być może zachowała się zaledwie połowa rolki. Najpewniej straciliśmy przedstawienie wspaniałych pocztów magnackich, które szły na czele pochodu, a w dodatku niełatwo nam zidentyfikować jego pozostałych uczestników z imienia i nazwiska – opisy, którymi opatrzono ich wizerunki, są wytarte.

   Łatwiejsze do rozpoznania są oddziały wojskowe. Wspaniale prezentuje się husaria: fantazyjne kity na szyszakach, malowane kopie, lamparcie skóry, romboidalna tarcza z figurą orła… To uzbrojenie paradne, mające cieszyć oczy, nie przerażać wroga.Warto zauważyć, że wbrew literackiej legendzie skrzydła husarskie nie są przypięte do pleców żołnierzy, lecz umocowane przy łękach siodeł. Za husarzami postępuje piechota węgiersko-polska, zbrojna w szable i arkebuzy, maszerująca przy dżwiękach bębna, dud i szałamai. Wszyscy wojacy z tego oddziału mają na sobie białe żupany i czerwone delie z żółtymi połami. Czyżby nieprawdą więc było, że wojsko polskie w owym czasie nie nosiło jednolitych mundurów? A może twórcy rolki sztokholmskiej upiększyli nieco rzeczywistość? Bo przecież nie wahali się poprawić urody niezbyt atrakcyjnej Konstancji Habsburżanki.

   Kolejne ciekawe zagadnienie to barwy narodowe. Przyjęło się sądzić, że za panowania Wazów biel i czerwień były jeszcze kojarzone raczej z samym władcą niż ogółem jego poddanych, ale na rolce sztokholmskiej eksponowane są wręcz ostentacyjnie, również przez uczestników pochodu niezbyt bliskich dworowi monarszemu. Wszędzie powiewają biało-czerwone proporczyki, nawet konie pomalowane są w ten sposób. Z białymi łbami i grzbietami, a czerwonymi brzuchami i nogami wyglądają, jakby właśnie przepłynęły szkarłatną rzekę. I jeszcze jedna wątpliwość: buława. W opracowaniach na temat epoki czytamy, że była symbolem władzy hetmańskiej, dowódcy niższego szczebla jej nie używali. Oficerowie wyobrażeni na rolce sztokholmskiej ewidentnie jednak dzierżą w dłoniach buławy, mają je nawet dowódcy milicji miejskich – tyle tylko, że nie złote, a żelazne.

   Jest naturalnie i sam król, w odróżnieniu od swoich oficerów odziany na modłę zachodnioeuropejską. Jedną ręką trzyma wodze rumaka, którego dosiada, drugą zawadiacko ujmuje się pod bok. Wygląda na bardzo ukontentowanego imponującą kawalkadą, która tak dobitnie podkreśla jego rangę. Za królem – kareta z jego narzeczoną, powóz z jej damami dworu. Na samym końcu postać niepozorna, ale dla całego pochodu kluczowa: mistrz ceremonii. Czy mógł być z siebie niezadowolony?

Marta Słomińska

Dodaj komentarz