Janina Konarska i Antoni Słonimski: późna miłość buntownika

Antoni Słonimski uchodził za najmniej przystojnego ze skamandrytów, ale nie przeszkodziło mu to odbić narzeczonej skamandrycie uważanemu za najprzystojniejszego. Publicysta Wacław Zbyszewski tak opisał swoją reakcję na wieść o ślubie poety: „»Janeczka wyszła dzisiaj rano za mąż za Antoniego« – zawołał Wierzyński. Trochę mnie to zdziwiło, bo mówiono, że Wierzyński i Janeczka mieli się wreszcie pobrać”. Wreszcie, bo wcześniej Wierzyński musiał uzyskać rozwód z pierwszą żoną.

   Choć znajomi Słonimskiego byli zaskoczeni, młoda para miała ze sobą wiele wspólnego. Oboje wywodzili się ze zasymilowanych i ustosunkowanych rodzin żydowskich: w przypadku Janiny byli to łódzcy fabrykanci Seidemanowie (choć ona używała nazwiska Konarska), Antoni zaś miał za ojca wybitnego lekarza. Oboje kochali sztukę: choć Słonimski na pierwszym miejscu stawiał literaturę, parał się także malarstwem oraz rysunkiem, co było główną pasją jego żony – bardzo utalentowanej artystki, ulubionej uczennicy Władysława Skoczylasa, odznaczonej srebrnym medalem w olimpijskim konkursie sztuki i literatury. Oboje też, nim stanęli obok siebie na ślubnym kobiercu, zmagali się z nieszczęśliwą miłością. Antoni szalał za muzą skamandrytów Marią Morską, żoną matematyka Bronisława Knastera, podczas gdy Janina wzdychała do malarza Karola Stryjeńskiego, męża słynnej Zofii.

   „Konarska działa mi na nerwy” – pisała Stryjeńska. Miała prawo być niespokojna o swoje małżeństwo, bo Janina uchodziła za skończoną piękność. Wedle Zbyszewskiego była to „szałowa blondynka” i „istna Zosia z Soplicowa”, a Iwaszkiewicz zdobył się na niesłychany w jego ustach komplement: „ładniejsza od mojej żony”. Rodzina Janiny liczyła, że tak urodziwą, posażną i utalentowaną dziewczynę uda się wydać nawet za hrabiego. Małżeństwo ze Słonimskim, choć daleko mniej prestiżowe, okazało się jednak bardzo szczęśliwe. Aby zasłużyć na miano wzorowej żony, Janina zrezygnowała zarówno z kariery – zamiast zdobywać kolejne medale za niezwykłe drzeworyty, ilustrowała książki dla dzieci – jak i z potomstwa. „Antoni to nie jest ktoś, z kim można mieć syna” – oznajmiła swojemu kuzynowi. Bo co to za ojciec, którego prędzej można było spotkać w kawiarni niż w domu?

   Słonimski ożenił się dość późno, rok przed czterdziestymi urodzinami, i nie wyzbył po ślubie starokawalerskich nawyków. Nadal od domowych pieleszy wolał spotkania z przyjaciółmi na mieście, niekończące się dyskusje w modnych kawiarniach, podróże zagraniczne. Przede wszystkim zaś koncentrował się na swojej twórczości literackiej. Nie był najwybitniejszym z poetów Skamandra, za to ponadprzeciętna inteligencja, cięty dowcip i zainteresowanie polityką predestynowały go do roli znakomitego publicysty. Artykuły Słonimskiego stanowiły celną, błyskotliwą i bezlitosną diagnozę wszystkiego, co było w Polsce międzywojennej najgorsze. „Żyjemy w czasach prania po mordzie i krajania żyletkami. […] Co ma wyrosnąć z dziecka, któremu czyta się moralne książeczki i wierszyki, i jednocześnie pozwala na krajanie scyzorykiem kolegów Żydów? Nic łatwiejszego niż wychować pokolenie wariatów” – pisał.

   Często bywał obiektem ataków, nie tylko antysemickich. Wolał dobrze opisaną brutalną prawdę niż łagodzące napięcia eufemizmy. „Warto by zachować choćby paru maniaków prawdomówności” – upierał się i ponosił konsekwencje. W 1924 roku  brał udział w pojedynku, bo skrytykował czyjś manifest. Za wiersz „Dwie ojczyzny” został spoliczkowany, tuż przed wojną wnioskowano o osadzenie Słonimskiego w Berezie Kartuskiej. Po wojnie natomiast jego dzieła objęto zakazem publikacji, bo choć w 1956 roku został wybrany na prezesa Związku Literatów Polskich, nie wahał się podpisywać kolejnych listów i memoriałów zawierających krytykę działań PZPR (od zmian w konstytucji przez nagonkę antysemicką aż po politykę kulturalną). W zmaganiach z licznymi wrogami Janina była dla męża nieocenionym oparciem. Oboje zmarli w latach 70.: spoczęli w jednym grobie na cmentarzu w Laskach.

Marta Słomińska

Dodaj komentarz