WWF szacuje, że w ciągu ostatnich 50 lat populacja dzikich zwierząt zmniejszyła się o 58%. Niestety winni takiego stanu rzeczy jesteśmy przede wszystkim my, ludzie. To my przyczyniamy się do ocieplenia klimatu, które ma katastrofalne skutki dla gatunków takich jak niedźwiedź polarny. To my chcemy produkować żywność jak najtańszym kosztem, na czym cierpią zwierzęta takie jak orangutany – lasy, w których żyją, są wycinane pod uprawę oleju palmowego. To przedstawiciele naszego gatunku gotowi są zapłacić krocie za leki przyrządzane z żółci tygrysa, ozdoby z kości słoniowej, możliwość zapolowania na żyrafę. Wiele z gatunków, które uważamy za najpiękniejsze i najbardziej wyjątkowe, być może już wkrótce zdołamy obejrzeć jedynie w zoo, są bowiem zagrożone wyginięciem. Czy istnieje sposób, by zwiększyć ich szanse przetrwania na wolności?
W przypadku nosorożca czarnego sprawa wygląda na przesądzoną. Niektóre z podgatunków (nosorożce namibski oraz długonogi) już wymarły, inne – kenijski i rodezyjski – są krytycznie zagrożone. Kłusownicy zabijają te zwierzęta, by pozyskać ich rogi, uważane za lek na wiele chorób, a także afrodyzjak. Choć już dawno dowiedziono, że nie mają żadnych właściwości leczniczych (równie dobrze moglibyśmy kurować się obgryzaniem paznokci, podobnie jak róg zbudowanych z keratyny), nosorożce wciąż giną. Cena rogu nosorożca może wynieść nawet 60 000 dolarów: to kwota tak kusząca, że kłusownicy nie cofają się przed żadnym ryzykiem. W 1900 roku Afrykę zamieszkiwało około 100 000 nosorożców czarnych, obecnie niecałe 6000. Walka z kłusownictwem jest w przypadku tego gatunku o tyle trudna, że miejscowa ludność uważa nosorożce za szkodniki: niszczą uprawy, atakują zwierzęta hodowlane.
Pewnym pocieszeniem jest fakt, że populacja nosorożców, choć tak nieliczna, nie jest przynajmniej zbytnio rozproszona. Dzięki temu możliwa jest wymiana materiału genetycznego, z którą problemy mają inne zagrożone gatunki: żyrafy i słonie. Ich populacje są bardzo rozproszone, zwierzęta muszą szukać partnerów wśród osobników dość blisko spokrewnionych, co osłabia oba te gatunki. Prócz kłusownictwa i rozproszenia populacji poważnie zagraża im także zwiększanie terenu przeznaczonego pod uprawy rolne.
Niektóre z zagrożonych zwierząt zamiast gniewu poszkodowanych rolników budzą sympatię i zachwyt swoją urodą. Nie są przez to jednak wcale bezpieczniejsze, przeciwnie: odławia się je jako zwierzęta do towarzystwa. Dotyczy to między innymi pięknej ary hiacyntowej, gepardów (szczególnie popularnych w krajach Zatoki Perskiej) czy orangutanów sumatrzańskich. Te ostatnie są już gatunkiem krytycznie zagrożonym. Małe orangutany sprzedaje się jako domowych pupili, zarobić można także na trupach ich matek, które nie oddadzą młodych bez walki: robotnik pracujący przy wycince lasu za zwłoki dorosłej małpy dostaje równowartość około 50 dolarów. Im mniej orangutanów, tym więcej można wyciąć drzew, których miejsce zajmą palmy olejowe. Szacuje się, że w ciągu najbliższych trzech lat zniszczonych może zostać 98% lasów Sumatry i Borneo: dla orangutanów to wyrok śmierci.
Pomysłów na ratowanie zagrożonych gatunków jest wiele, ale żadna metoda nie gwarantuje sukcesu. Nosorożcom obcina się rogi, by kłusownikom przestało się opłacać polowanie na te zwierzęta. Dla orangutanów buduje się mosty linowe nad rzekami, zastępujące małpom rozłożyste drzewa, które zostały wcześniej usunięte. Najważniejsza jest jednak edukacja. To dzięki niej coraz liczniejsi rolnicy z Afryki nie strzelają do gepardów próbujących polować na ich bydło, tylko kontaktują się z fundacją, której pracownicy wywożą drapieżniki tam, gdzie nie będą stanowić zagrożenia dla zwierząt domowych. To edukacja zwiększa liczbę Azjatów, którzy wiedzą, że mózg tygrysa nie wyleczy ich dziecka z lenistwa. To za sprawą edukacji Europejczycy mają szansę zrozumieć, że małe ozdoby z kości słoniowej niewarte są tego, by przez nie wyginęły słonie. Garnijmy się do takiej nauki, zanim będzie za późno.
Marta Słomińska