Kiedy
w Polsce mówimy o Canaletcie, mamy zwykle na myśli Bernarda Bellotta,
nadwornego malarza Stanisława Augusta Poniatowskiego. Dzielił on jednak swój
przydomek z wujem, Giovannim Antoniem Canalem, który również był wybitnym wedutystą.
Obaj Canalettowie rozpoczęli swoją działalność w rodzinnej Wenecji, by z czasem
zyskać sławę na dworach bardzo od niej odległych: Canal spędził dziesięć lat w
Londynie, Bellotto związał swój los z Warszawą.
Wybór Giovanniego Antonia był całkiem zrozumiały: gdy podejmował decyzję
o przenosinach do Anglii, od dawna już jego głównym mecenasem był konsul
brytyjski w Wenecji Joseph Smith. Dyplomata szybko ocenił talent Canaletta,
który w swojej twórczości łączył rzadką precyzję szczegółu z umiejętnym
operowaniem barwą oraz światłem. Malował Wenecję bardzo realistyczną, ale
bynajmniej nie zimną i nudną. Chętnie przedstawiał na płótnie sceny
rozgrywające się w tym samym miejscu, ale o różnych porach dnia: dzięki temu widzowie
mogli zobaczyć, w jaki sposób wznoszące się i obniżające słońce rozkłada cienie
na ścianach pałaców i kościołów, zmienia ich kolorystykę, stopniowo wydobywa
urodę detali architektury. Nie brakuje historyków sztuki, którzy widzą w takim
podejściu do malarstwa nieśmiałą zapowiedź impresjonizmu.
Na obrazach Canaletta prócz zabytkowych
budynków z łatwością można dostrzec także postaci ludzkie: wiosłujących
gondolierów, kobiety pogrążone w modlitwie lub rozwieszające pranie, spracowanych
kamieniarzy. Drobne sylwetki nie służą wyłącznie wzbogaceniu kompozycji
odpowiednio rozmieszczonymi plamkami koloru, one żyją, tworzą scenki rodzajowe.
Garbaci żebracy proszą o datki, żona rybaka rozwiesza pranie, sprzedawcy
nagabują potencjalnych kupców, chłopcy przeskakują przez płot, żeby ukraść
kilka jabłek. Obrazy Canaletta prócz walorów artystycznych mają również wartość
dokumentalną. Są jak forpoczta fotografii, przechowują dla potomności pamięć o
wyglądzie osiemnastowiecznych miast, codziennym życiu ich mieszkańców,
sposobach celebrowania uroczystości (dość wspomnieć „Zaślubiny z morzem”,
ukazujące święto obchodzone w Wenecji od 1177 roku).
Canaletto młodszy działał w wielu miastach, między innymi Wiedniu,
Dreźnie i Monachium. Kolejnym przystankiem miał być dwór carycy Katarzyny II,
ale w drodze do Petersburga Bellotto zatrzymał się w Warszawie, a tam król
Stanisław August złożył mu ofertę tak korzystną, że Canaletto postanowił zostać
w Polsce. Namalował dla władcy wiele obrazów, w tym słynny cykl dwudziestu
sześciu wedut warszawskich, z których większość można dziś oglądać w Zamku
Królewskim. Prospekty Bellotta bardzo przypominają te, które malował jego wuj,
równie szczegółowo oddają architekturę przedstawianych miast i wygląd
spacerujących po ich ulicach ludzi. Na wedutach z Zamku możemy zatem zobaczyć
nie tylko pałac Branickich czy kolumnę Zygmunta, lecz także warszawskich
arystokratów w karetach, księży, Żydów, handlarzy rycinami, żebraków.
Rysy postaci historycznych Canaletto odwzorowywał tak wiernie, że historycy
sztuki bez problemu rozpoznają na jego obrazach poszczególnych członków rodziny
Poniatowskich. Dla historii Europy większe znaczenie miała jednak dokładność w
oddawaniu elementów architektonicznych. Gdyby nie obrazy Canaletta, inne byłoby
dziś oblicze miast takich jak Warszawa czy Drezno. To dzięki dziełom Bellotta
możliwa była powojenna odbudowa obróconych w perzynę pałaców i kamienic stolicy
Polski; to dokumentalna wartość malowideł, nad którymi artysta pracował w
Dreźnie, zdecydowała o odbudowie tamtejszego kościoła mariackiego. Historia
zatoczyła koło: oto obrazy, które powstały na wzór budynków, po setkach lat
stały się modelami, na podobieństwo których wznoszono budynki. Czy sztuka może
być jeszcze bliższa życiu?
Marta Słomińska