Ludzie
biją rekordy intencjonalnie, zwierzęta przy okazji – a mimo to nasze sukcesy
nie umywają się do ich osiągnięć. Bo czy człowiek zdoła zebrać półtora miliona
towarzyszy, którzy co rok będą z nim przemierzać trzy tysiące kilometrów? Czy
znajdzie dość sił, by podnieść ciężary ważące tysiąc razy więcej niż on? Czy potrafi
w ciągu trzech sekund osiągnąć prędkość stu kilometrów na godzinę? Nic z tych
rzeczy. Wypadamy żałośnie na tle geparda, gnu czy nawet… żuka gnojowego.
Ten ostatni wprawdzie wygląda niepozornie, ale to mocarz nad mocarze.
Gatunek znany pod nazwą Onthophagus
taurus uchodzi za najsilniejsze stworzenie na naszej planecie: ciężary,
które dźwiga, przekraczają jego wagę nawet 1141 razy. Człowiek, który chciałby
pobić rekord tego żuka, musiałby podnieść jednocześnie sześć piętrowych autobusów
albo jedenaście słoni. Podnoszenie ciężarów to zresztą niejedyna konkurencja
olimpijska, w której zwierzęta nie dają nam szans. Najszybszy człowiek świata,
Usain Bolt, może tylko pomarzyć o prześcignięciu geparda. To zwierzę rozpędza
się do prędkości 100 kilometrów na godzinę w zaledwie trzy sekundy, co oznacza,
że zostawia w tyle nawet najnowszy model ferrari. Jeszcze szybszy jest sokół
wędrowny, który w kluczowym momencie polowania – locie nurkowym – atakuje swoją
ofiarę z prędkością 389 kilometrów na godzinę.
Tyle sprinterzy. A długodystansowcy? W poszukiwaniu lepszych warunków do
życia człowiek potrafi przemierzać olbrzymie odległości, wśród zwierząt są
jednak takie, które dokonują tego raz po raz. Największa migracja lądowa na
świecie to podróż półtora miliona antylop gnu, które – gdy nadejdzie pora sucha
– co rok pokonują trzy tysiące kilometrów, by dotrzeć do pastwisk i wodopojów.
Po drodze na gnu czyha wiele niebezpieczeństw: muszą wyjść cało ze spotkań z drapieżnikami
(hienami, lwami, krokodylami), jak najszybciej przeprawić się przez sodowe
jezioro (bo zbyt długie przebywanie w jego wodach grozi poparzeniem), nie mogą
też stracić z oczu swoich młodych (a w takim tłumie wcale o to nietrudno).
Każdorazowo dla dziesiątek tysięcy antylop migracja kończy się śmiercią, ale
surowe warunki, w których żyją gnu, nie pozostawiają im wyboru.
Żeby
pobić rekord, niejedno zwierzę nie musi jednak wyruszać w niebezpieczną podróż
ani rozpędzać się do niewiarygodnej prędkości. Wystarczy, że leży nieruchomo i
pozwalać się podziwiać – bo jest największe, najdłuższe albo ma najbardziej
imponującą rozpiętość skrzydeł. Tytuł największego zwierzęcia na świecie należy
do płetwala błękitnego: ten waleń potrafi mierzyć nawet 33 metry i ważyć 190
ton. Siłą rzeczy płetwal jest też zwierzęciem najgłośniejszym, inne osobniki
mogą usłyszeć jego głos z odległości 900 kilometrów. Warto dodać, że choć płetwal
często bywa brany za rybę, w rzeczywistości zaliczany jest do ssaków, podczas
gdy za największą na świecie rybę uznaje się dorastającego do 18 metrów
długości rekina wielorybiego. Gatunek ten nie jest niebezpieczny dla człowieka,
a nurkowanie w jego towarzystwie staje się coraz popularniejszą atrakcją turystyczną.
Skoro
mowa o nurkowaniu – tu też człowiek rywalizujący ze zwierzęciem jest na
straconej pozycji. Nasz rekord to w tej chwili zejście na głębokość 332 metrów,
pingwin cesarski osiąga 540 metrów (i to bez butli tlenowej). Aż trudno
uwierzyć, że tak słaby, wolny, mało wytrzymały gatunek jak my uważa się za
najdoskonalszy ze wszystkich. Najczęściej pocieszamy się myślą, że sukcesy
zwierząt są krótkotrwałe: ich gniazda czy nawet tamy budowane przez bobry nie
mogą się przecież równać z naszymi kilkusetletnimi zamkami. Niestety i na tym
polu zwierzęta skutecznie z nami rywalizują. Brazylijskie miasto termitów,
składające się z 200 milionów gigantycznych kopców i widoczne nawet z kosmosu,
ma już 3820 lat i bynajmniej nie chyli się ku upadkowi. Ileż ludzkich imperiów
upadło od czasów, gdy termity zaczęły wznosić swoją metropolię! Ale czy owad
może nas nauczyć pokory?
Marta Słomińska