Przypowieści Hogartha

„Moje wątki i moje postaci traktuję jak autor dramatyczny. Teatrem są moje obrazy, aktorami moje figury, które działaniem i gestami odgrywają nieme sceny” – tłumaczył osiemnastowieczny angielski malarz William Hogarth. Rzeczywiście w jego sztuce odbija się zamiłowanie do teatru. Poszczególne obrazy ze słynnych cykli Hogartha, od „Kariery rozpustnika” aż po „Cztery stopnie okrucieństwa”, są jak kolejne akty sztuki teatralnej, nieodmiennie traktującej o ludzkim zepsuciu i zawsze kończącej się tragicznie.

   „Kariera rozpustnika” zaczyna się obiecująco: pierwszy obraz z tego cyklu nosi tytuł „Spadek po skąpcu”. Rozpustnik nie zna jednak umiaru, następuje więc jedna za drugą „Orgia w gospodzie”, następnie „Aresztowanie za długi”, a po nim chwilowo ratujące sytuację „Małżeństwo z bogatą staruchą” (trudno się nie uśmiechnąć na widok promieniejącej staruszki i pana młodego usiłującego nie zdradzić się z uczuciem wstrętu). Rozpustnika pociąga jednak „Dom gry”, kolejnym przystankiem jest zatem „Więzienie” (za długi) i „Dom obłąkanych”, gdzie nieszczęsny marnotrawca leży półnagi, skuty łańcuchami, wystawiony na pogardliwe spojrzenia dam z towarzystwa przyglądających się chorym umysłowo jak zwierzętom w zoo. Hogarth deklaruje się jako moralista: patrzcie, do tego właśnie prowadzą rozrzutność, lenistwo i rozpusta!

   Jeszcze smutniejszy los przypada w udziale „Modnemu małżeństwu”. Nie ma tu mowy o miłości: „Kontrakt małżeński” zawierają w istocie ojcowie narzeczonych, którzy nawet na siebie nie patrzą. „Krótko po ślubie” małżonek wraca już do domu nad ranem z upchniętym po kieszeniach przyodziewkiem innej pani, a wygląd żony wskazuje, że odpłaca niewiernemu pięknym za nadobne. Konieczna jest „Wizyta u znachora” leczącego syfilis. Zakończenie historii mrozi krew w żyłach: najpierw zaskoczony podczas schadzki kochanek żony zabija męża, następnie sam zostaje stracony za morderstwo, a jego ukochana popełnia samobójstwo. Ojciec „żony modnej” nawet w obliczu śmierci córki myśli tylko o pieniądzach: ściąga kobiecie z palca cenny pierścień. Następne pokolenie też nie będzie mieć słodkiego życia, bo plama na twarzy synka zmarłej zdradza, że odziedziczył wstydliwą chorobę.

   Hogarth nie oszczędzał przedstawicieli żadnej warstwy społecznej. Szydził z zepsutych arystokratów i zdemoralizowanych robotników, przewidywał równie smutne zakończenia historii prostytutek („Kariera nierządnicy”: trumna, w której spoczywa zmarła na syfilis kobieta, służy ludziom za stolik barowy) i rozwiązłych dam z wyższych sfer („Modne małżeństwo”), piętnował chciwość i bezideowość polityków kupujących głosy („Wybory”), ale nie miał też zrozumienia dla tych spośród przedstawicieli biedoty, którzy pogrążają się w hazardzie lub alkoholizmie, miast poświęcić pracy („Pracowitość i lenistwo”, „Ulica Gorzałki”). Czy jego okrutna satyra była skuteczna? Współcześni malarza odpowiedzieliby chyba twierdząco. Ponoć pewna dama zamówiła u Hogartha dzieło przedstawiające jej skacowanego męża, w nadziei, że rozbudzi to w nim wstręt do upadlającego nałogu…

   Pod pewnymi względami Hogarth wyprzedzał swą epokę: był na przykład wielkim przeciwnikiem, jak to sam ujął, „barbarzyńskiego traktowania zwierząt” przez jego współczesnych. W „Czterech stopniach okrucieństwa” zasugerował, że stosunek do zwierząt może być miarą człowieczeństwa: bohater tego cyklu rycin zaczyna od znęcania się nad psem, by z czasem zabić kobietę. Trafia na szafot, a potem na stół sekcyjny, gdzie uczeni oglądają jego rozprute członki z chłodnym zainteresowaniem, a wnętrzności pożera pies (wyraźnie rad z dokonanej zemsty). „Nie starczy wam życia, by odpokutować za zbrodnie czy nawet małe podłości” – zdaje się mówić artysta. „Nawet wasze zwłoki nie zaznają spokoju, ludzie będą przy nich ucztować, okradać je z kosztowności, publicznie kroić, karmić nimi psy. Spójrzcie na moje obrazy i zawróćcie ze złej ścieżki: to ostatnie ostrzeżenie”.

Marta Słomińska

Dodaj komentarz