Przełom wieków XVI i XVII to czas narodzin nowej potęgi morskiej: Zjednoczonych Prowincji Niderlandów. Widomym jej znakiem było utworzenie w 1602 roku Kompanii Wschodnioindyjskiej, organizacji handlującej towarami z niderlandzkich kolonii, która stanowiła swoiste państwo w państwie: dysponowała własną armią i flotą, biła monetę, na własną rękę wypowiadała wojnę lub zawierała pokój. Im bardziej jednak rosła w siłę i bogaciła się Holandia, tym bardziej niepokoiło to Anglików.
W
nadziei przejęcia choć części holenderskich zysków z handlu morskiego ogłosili
oni w 1651 roku Akt Nawigacyjny: odtąd importować do Anglii towary mogły tylko
statki brytyjskie, kolonialne albo pochodzące z tego samego kraju co wieziony
przez nie towar. Od tego momentu wojny angielsko-holenderskie były już tylko
kwestią czasu. Pierwsza wybuchła w roku 1652: obie strony mogły się pochwalić
zwycięskimi bitwami, ale i obie się w nich wykrwawiały. Bitwa pod Portland, w
której Holendrzy stracili około 50 statków, dowiodła dużej skuteczności nowej
taktyki bojowej: Anglicy ustawiali okręty w szyku liniowym, burtą w stronę
celu, i przerzedzali szeregi wroga
huraganowym ogniem armatnim. Aby skutecznie przeciwstawić się wyspiarzom w
kolejnej wojnie, Holendrzy musieli zbudować większe jednostki, dysponujące dużą
siłą ognia.
Druga wojna angielsko-holenderska miała korzystniejszy dla Holendrów
przebieg, co skłoniło króla Anglii do połączenia sił z Francją. Rok 1672, w
którym doszło do inwazji obu państw na Niderlandy, w holenderskiej
historiografii znany jest jako Rok Katastrofy. Holendrzy nie upadli jednak na
duchu. Maszerujących w głąb lądu Francuzów zatrzymała planowa akcja powodziowa,
Anglikom natomiast dzielnie stawiano czoła na morzu. Szczególne znaczenie miała
bitwa pod Texel, w której umiejętności admirała de Ruytera pozwoliły zapobiec
wysadzeniu desantu przez nieprzyjacielską flotę. Choć wróg miał przewagę
liczebną, de Ruyter zdołał ją zniwelować dzięki oddzieleniu głównych sił
przeciwnika od reszty jego okrętów. Anglicy stracili pod Texel dziewięć okrętów
i dwukrotnie więcej ludzi niż Holendrzy. Nie zachęciło ich to do kontynuowania
wojny i pół roku później podpisali traktat pokojowy.
Holendrzy nie odpoczywali długo: układ sił w Europie zmieniał się prędko
i już kilkanaście lat później walczyli przeciwko Francuzom ramię w ramię z…
Anglikami. Ci ostatni poróżnili się z dotychczasowym sojusznikiem, odkąd Ludwik
XIV uparł się odzyskać angielską koronę dla zdetronizowanego Jakuba II, syna królewny
francuskiej. Najważniejsze bitwy morskie stoczono pod Barfleur i La Hougue:
pierwsze z tych starć nie przyniosło rozstrzygnięcia, niekorzystne warunki
pogodowe uniemożliwiły jednak mniej licznym i wyczerpanym Francuzom bezpieczny
odwrót. Dzięki branderom – bezzałogowym okrętom wypełnionym łatwopalnymi
materiałami – Anglicy puścili z dymem kilkanaście francuskich okrętów, które
schroniły się w zatoce La Hougue. Jakub II musiał pożegnać się z angielską
koroną, jakkolwiek na podpisanie traktatu pokojowego trzeba było poczekać
jeszcze kilka lat.
W
porównaniu z tym, co działo się na zachodzie Europy, siedemnastowieczne starcia
w rejonie Bałtyku jawią się jako niezbyt interesujące. Dość powiedzieć, że spośród
toczonych w tym czasie przez Polaków walk na morzu najlepiej pamiętamy dziś
potyczkę trochę na wyrost zwaną bitwą pod Oliwą. Dziesięć polskich okrętów stawiło
tam czoła sześciu szwedzkim (pod Barfleur walczyły 142 jednostki), a o
zwycięstwie zdecydowało między innymi zaskoczenie Szwedów faktem, że dotąd
unikający walki Polacy w ogóle zdecydowali się ją podjąć. Po zażartym boju
jeden szwedzki galeon zdobyto, inny zatopiono, kilkudziesięciu Szwedów poległo,
kilkuset dostało się do niewoli, pozostali ratowali się ucieczką. Na przebieg polsko-szwedzkiej
wojny o ujście Wisły starcie pod Oliwą większego wpływu nie wywarło, ale
pokrzepiło wiele serc – a przecież i propaganda sukcesu ma na wojnie swoje
znaczenie.
Marta Słomińska