Choć rodzice Johna Singera Sargenta byli Amerykanami, prawie wszystkie ich dzieci przyszły na świat w Europie. John urodził się we Florencji, malarstwa uczył się we Francji, a karierę zrobił w Wielkiej Brytanii, gdzie został ulubionym portrecistą śmietanki towarzyskiej. Potrafił uchwycić rysy modeli, a zarazem je uszlachetnić, doskonale umiał też oddać subtelną fakturę materiałów, z których szyto efektowne kreacje zamożnych Brytyjek. Zwano go czasem złośliwie „malarzem bankierów”, ale bankierskie żony i córki na obrazach Sargenta zachwycały taką samą dystynkcją jak potomkinie arystokracji z dziada pradziada.
Jedna tylko bankierowa miała do artysty wielki żal o to, jak ją namalował: znana z urody i próżności Amélie Gautreau. „Portret Madame X”, do którego pozowała, wywołał taki skandal na Salonie Paryskim, że rodzina modelki groziła pojedynkiem w obronie jej reputacji. Pod pędzlem Sargenta pani Gautreau przybrała „postać jednorożca wznoszącego się jak na herbie” (to opinia Judith Gautier). Dumnie wyprostowana, nienaturalnie wykręca szyję i rękę, by podkreślić piękną sylwetkę oraz oryginalną urodę. Strojna, czarna suknia z gorsetem eksponuje wąską talię, ale wzrok przyciągają przede wszystkim bardzo głęboki dekolt i ozdobne ramiączka sukni. Jedno z nich, zsunięte ze śnieżnobiałego ramienia madame X, zdaje się sugerować, że suknia lada chwila spłynie z łabędziej piersi pięknej bankierowej. „Moja córka jest stracona, cały Paryż z niej drwi” – lamentowała matka modelki. Sargent musiał przemalować obraz, by oba ramiączka znalazły się na właściwym miejscu.
Paryski skandal nie zaszkodził jednak londyńskiej karierze artysty. Może nawet ją przyspieszył, bo portret Gautreau, skandalizujący czy nie, sam malarz uznał za swój najlepszy obraz. Przyszło mu jednak stworzyć jeszcze wiele wspaniałych dzieł, które prócz historyków sztuki żywo zajmują też historyków mody: Sargent bardzo często malował portrety całopostaciowe, prócz kunsztu artysty i elegancji modeli ukazujące także postępujące zmiany gustów i trendów. W 1892 roku do obrazu pozuje lady Agnew. Ma na sobie długą, białą suknię przewiązaną bladofioletową szarfą, siedzi w szerokim fotelu na tle draperii z chińskiego jedwabiu, całość stanowi istną odę do łagodności, subtelności i miękkich, pastelowych barw. W roku 1925 modelką jest markiza Curzon, a po dawnej modzie nie został nawet ślad. Zamiast upiętych włosów krótka fryzura, zamiast gorsetu dekolt głębszy niż u madame X, zamiast wstążek długie sznury pereł. Tylko klasa wciąż taka sama.
Choć największe zainteresowanie budziły olejne portrety Sargenta, malarz miał szersze zainteresowania. Tworzył akwarele i szkice węglem, malował pejzaże i sceny animalistyczne, flirtował z impresjonizmem. Talent szlifował od najmłodszych lat i przy każdej możliwej okazji: szkice gór, jezior i szwajcarskich chatek przywiezione przez czternastoletniego Sargenta z wycieczki w Alpy to już akwarele godne eksponowania w muzeum. Początkujący malarz unika romantycznej idealizacji przyrody, znakomicie za to odtwarza złożoną kolorystykę górskich zboczy. Aby lepiej oddać urodę szczytu okrytego woalem porannej mgły lub fakturę drewnianych bali, eksperymentuje z różnymi technikami.
Kariera Sargenta trwała długo. Malarz nie zasypiał gruszek w popiele jako nastolatek i nie spoczął na laurach po sześćdziesiątce. Właśnie wtedy stworzył jeden ze swoich najbardziej niezwykłych obrazów. „Zagazowani” to brytyjscy żołnierze oślepieni i zatruci gazem musztardowym, prowadzeni przez sanitariusza do szpitala. Z obu stron otoczeni przez dziesiątki rannych, leżących na ziemi towarzyszy broni, idą wolno gęsiego, każdy uczepiony ramienia lub plecaka drepcącego przed nim kolegi. Oto współczesna wersja „Ślepców” Pietera Bruegla, malarskie oskarżenie okrucieństwa wojny, wiodącej za sobą korowód żołnierzy niepewnych, kiedy i w imię czego przyjdzie im zginąć. A także odpowiedź dana tym, którzy obdarzyli Sargenta przydomkiem „malarza bankierów”.
Marta Słomińska