Molier w rzeczywistości nazywał się Jean-Baptiste Poquelin. Nie mógł jednak występować na scenie pod nazwiskiem ojca, powszechnie szanowanego dekoratora wnętrz i tytularnego pokojowca Jego Królewskiej Mości. Pan Poquelin zawsze gotów był spieszyć pakującemu się w coraz to inne kłopoty synowi na pomoc: uprosił władze uniwersyteckie, by nie usuwano go z uczelni, wpłacił niemałą kaucję, gdy zadłużony Jean Baptiste trafił do więzienia. Wypadało się więc odwdzięczyć i nie hańbić rodowego nazwiska niegodną profesją, skoro w XVII wieku reputacja aktorów była jak najgorsza. Ożenek z aktorką w powszechnej opinii niewiele różnił się od poślubienia prostytutki. Prawo zezwalające na chowanie aktorów w poświęconej ziemi zaczęło obowiązywać we Francji zaledwie na dwa lata przed tym, jak Molier założył własny teatr.
Nazywał się „Znakomity”, ale wcale za taki nie uchodził. Wysiłki Moliera, jego ukochanej – bardzo uzdolnionej aktorki Madeleine Béjart – i ambitnego szefa zespołu spełzały na niczym. Proponowane sztuki były nudne, a gra aktorska Moliera nie cieszyła się najlepszą opinią. Powiadano, że kiedy gra w tragedii, publiczność śmieje się, jakby oglądała komedię. „Znakomity Teatr” musiał opuścić Paryż i szukać szczęścia na prowincji. Tam Molier zaczął pisać, i to był strzał w dziesiątkę. Jego sztuki podobały się znacznie bardziej niż dotychczasowy repertuar „Znakomitego”, a sława prowincjonalnej gwiazdy komediopisarstwa wkrótce dotarła do Paryża. Molier wrócił tam w glorii i chwale, zdobył uznanie samego króla Ludwika XIV. Niestety oznaczało to również nienawiść walczących o względy monarchy dworzan.
Ci, którzy chcieli pozbyć się Moliera, najchętniej oskarżali go o niemoralność. Takie zarzuty padały między innymi pod adresem „Szkoły żon”, gdzie dojrzały mężczyzna izoluje od świata młodą dziewczynę, by wychować ją na wierną (bo nieświadomą) towarzyszkę życia, ale zostaje przechytrzony. Molier gorszył, bo sugerował, że nic tak nie szkodzi moralności jak bezwzględna surowość zasad. W „Szkole mężów” krótko trzymana Izabela gra opiekunowi na nosie i ostatecznie poślubia innego, a traktowana pobłażliwie Leonora dochowuje wierności wyrozumiałemu Arystowi. Premiera „Szkoły żon” miała miejsce w tym samym roku, co ślub Moliera z młodziutką Armande Béjart, oficjalnie siostrą Madeleine, a de facto jej córką. Wrogowie pisarza natychmiast przypisali mu ojcostwo Armande, oskarżyli o kazirodztwo i wyszydzili wiarę w cnotliwe prowadzenie się panny młodej.
Odpowiedzią był wystawiony w 1664 roku „Świętoszek”. Tytułowy bohater wszystkim dookoła zarzuca niemoralność, choć sam jest łotrem, którego występków nie sposób spisać nawet „na wołowej skórze”. Nieprzyjaciele Moliera dostrzegli w postaci „świętoszka” portret ich własnej hipokryzji. Zaatakowali z większą furią niż kiedykolwiek przedtem, doprowadzili do zakazu wystawiania sztuki. Molier musiał dokonywać przeróbek, tak licznych i częstych, że dziś nie mamy pojęcia, jak wyglądała pierwotna wersja „Świętoszka”.
Pisarz z czasem zorientował się, że nawet ci dworacy, którzy udają przyjaciół, w rzeczywistości pragną jego upadku. Kompozytor Jean-Baptiste Lully, pomagający mu w pracy nad przedstawieniami harmonijnie łączącymi sztuki muzyczną i teatralną, wkrótce doprowadził do usunięcia trupy Moliera z pałacu królewskiego. Może nieprzypadkowo na kartach komedii Molierowskich tak często pojawiają się wyciągający bohaterów z tarapatów sprytni służący: tylko im, prostym i pozbawionym wygórowanych ambicji, można zaufać w świecie pełnym zawistnych karierowiczów. Ostatnią rolę Molier zagrał w swojej komedii „Chory z urojenia”: zmarł podczas przedstawienia. Bohater, w którego się wcielał, otoczony był bandą oszustów. Aby sprawdzić, kto jest wobec niego szczery, za radą służącej postanowił sfingować własną śmierć: rozpaczała tylko córka.
Marta Słomińska