Julian Tuwim, autor powiedzenia „Żyj tak, aby twoim znajomym zrobiło się nudno, gdy umrzesz”, ściśle przestrzegał tego zalecenia, podobnie jak jego koledzy. Wskutek tego w przedwojennej Warszawie niełatwo było zdobyć opinię ekscentryka: malarz Romuald Witkowski oprowadzał po Nowym Świecie gęś na smyczy, Tuwim i Antoni Słonimski publikowali alfabetyczne spisy miesięcy, pór roku oraz liczb od jednego do stu, a Franciszek Fiszer opowiadał, jak został pożarty przez wilki. Takimi historiami zarabiał zresztą na własne posiłki: zafundowanie Fiszerowi obiadu w „Ziemiańskiej” należało do dobrego tonu.
Fiszer – za młodu szczupły – dzięki swoim dykteryjkom i ciętym ripostom, wynagradzanym coraz obfitszymi obiadami, osiągnął wkrótce sto pięćdziesiąt kilo żywej wagi. Cenił przy tym nie tylko ilość, lecz także jakość: jeśli rozgotowano cielęcinę, rezygnował z wygłaszania złotych myśli, choć miał ich zawsze pod dostatkiem, podobnie jak przyjaciół. Lgnęli do niego najwybitniejsi pisarze: Lechoń, Tuwim, Słonimski, Reymont. W odróżnieniu od swoich kolegów Fiszer nie wydał żadnej książki, ale to jego najchętniej cytowano. Stał się wzorem dla młodszych o pokolenie artystów, którzy podziwiali jego refleks, nieszablonowość i ułańską fantazję. Wkrótce miało się okazać, że mistrz znalazł pojętnych uczniów.
Należeli do nich skamandryci. Poeci, którzy postanowili zrzucić z ramion „płaszcz Konrada”, lubowali się w oryginalnych dowcipach. Udawali się na przykład do sklepu żelaznego, by prosić o „Fantazję Almayera” w dobrym gatunku. Gdy subiekt wzywał na pomoc przełożonego, wyjaśniali, że pytali tylko o śrubki. Były to jednak zaledwie nieśmiałe wprawki do prawdziwie imponujących przedsięwzięć. Antoni Słonimski wspominał po latach, jak uczcił z Lechoniem i Schillerem urodziny Kornela Makuszyńskiego: jubilat otrzymał w darze dwa tysiące gilz do papierosów, dwadzieścia kilo buraków, dwanaście popiersi Kościuszki oraz furmankę koksu. Wybór prezentu musiały poprzedzić długie przemyślenia, bo Makuszyński miał centralne ogrzewanie, nie palił papierosów z ustnikami i nie cierpiał buraków. Na szczęście nie obraził się na dowcipnych kolegów, poprzestał na dobrotliwym sformułowaniu: „kochane stare wariaty”.
Makuszyński był stosunkowo łatwym celem. Kiedy „kochani wariaci” robili kawały sobie nawzajem, często kosa trafiała na kamień. Gdy Lechoń wysłał kiedyś do Słonimskiego tancerza, któremu naopowiadał, że jego przyjaciel jest dyrektorem teatru i chętnie kogoś zatrudni, gorzko tego pożałował. Słonimski trafnie zidentyfikował autora żartu, po czym wyjaśnił tancerzowi, że reżyserem nowego spektaklu jest Lechoń, którego przychylność można zdobyć dzięki wierszom ich wspólnego przyjaciela Juliana. Tej nocy Lechonia obudził wirujący na środku pokoju tancerz, wykrzykujący wiersz Tuwima. Poeta nie zdążył docenić poczucia humoru przyjaciela, bo natychmiast zemdlał.
Kłopotów przysparzało zresztą skamandrytom nawet mniej kontrowersyjne poczucie humoru. Tuwim, który tworzył mnóstwo tekstów dla kabaretów, pod większością z nich podpisywał się pseudonimami (niektóre były bardzo oryginalne, jak choćby „Schyzio-Frenik”). Chciał uniknąć złośliwości ze strony mniej zaradnych kolegów, zarzucających mu materializm i rozmienianie się na drobne. Nawet ulubieniec kabaretów, Marian Hemar, drwił: „Tuwim brał, gdzie się dało, ale zawsze za mało”.
Zdarzało się też jednak, że dowcipy Tuwima nie tylko brano za dobrą monetę, lecz także przekazywano dalej jako wierny obraz rzeczywistości. Żona poety, wstydząca się swojego panieńskiego nazwiska „Marchew”, została za sprawą męża Stefanią Marszew. Ta „francuska” wymowa z czasem trafiła do licznych publikacji: o pannie „Marszew” pisał między innymi Iwaszkiewicz. Tuwim chętnie bawił się też nazwiskami kolegów po piórze i bywał przy tym bardzo złośliwy („Wolę napady zbójeckich band od / Wierszy z podpisem Jerzy Jurandot”). Kazimierz Wierzyński, rozzłoszczony błazeństwami Tuwima, po latach stwierdził, że poeta był „wielki i głupi”. Tuwim raczej by się tym nie przejął. W późnym wierszu wołał: „Echo! Znasz niejednego idiotę, / Powiedz, kto z nich największy? / J.T.”.
Marta Słomińska