Malarstwo i religia: Philippe de Champaigne

„Niektóre przykazania Boże są dla ludzi sprawiedliwych, chcących i usiłujących je zachować niemożliwe do spełnienia ze względu na siły, jakie mają obecnie” – czytamy w „Augustinusie”, głównym dziele Corneliusa Jansena. Ten siedemnastowieczny teolog, w Polsce znany bardziej jako Janseniusz, wywarł ogromny wpływ na kulturę religijną Niderlandów i Francji. Janseniści – inaczej niż skonfliktowani z nimi jezuici – kładli nacisk na ciemną stronę natury ludzkiej, podkreślali, że człowiek jest wyjątkowo słaby moralnie, skłonny do grzechu, a jeśli postępuje dobrze, to tylko dzięki łasce Bożej. Mimo surowego rygoryzmu tego ruchu religijnego znalazł on wielu zwolenników wśród ludzi możnych i wpływowych. Z jansenizmem sympatyzowali między innymi wybitny filozof Blaise Pascal, słynny dramatopisarz Jean Racine i nadworny malarz króla Francji Philippe de Champaigne.

   Nagłe odmiany losu będące udziałem tego ostatniego grały być może pewną rolę w jego poszukiwaniach religijnych. De Champaigne przyszedł na świat w ubogiej rodzinie flamandzkiej, po przeprowadzce do Paryża zaczął jednak szybko zdobywać popularność. Wzbudziło to taką zazdrość protektora malarza, że początkujący artysta powrócił do Brukseli. Po pewnym czasie zawistnik jednak zmarł, a du Champaigne poślubił jego córkę i przypomniał o sobie francuskiej rodzinie królewskiej: zatrudniła go Maria Medycejska.

   Szczęśliwe chwile w życiu artysty wciąż jednak przeplatały się z dramatami. Jako malarz de Champaigne ceniony był coraz wyżej: łączył typową dla Flamandów precyzję w oddaniu szczegółu i bogactwa faktur z francuską elegancją. Znakomitości takie jak król Ludwik XIII, kardynał Richelieu portretował z dbałością o prawdę psychologiczną, bez barokowej przesady: od jaskrawych barw i kosztownych obić wolał neutralne, ciemne tło. Został oficjalnym malarzem królewskim, ale życia jego rodziny nie zmieniło to w bajkę: żona zmarła w wieku dwudziestu siedmiu lat, a jedyna córka, którą udało się odchować, wstąpiła do klasztoru. Modliła się tam między innymi o uzdrowienie z paraliżu. Nogi dziewczyny pozostawały niesprawne mimo kuracji licznymi lekami i specjalnymi kąpielami, a trzydziestokrotne upuszczenie krwi zapewne raczej zaszkodziło, niż pomogło młodej zakonnicy.

   I oto stał się cud: pewnego razu dano chorej do potrzymania relikwie Krzyża Świętego. Paraliż ustąpił, panna de Champaigne znów mogła chodzić. Jej ojciec uczcił Boga obrazem wotywnym, na którym obok postaci sparaliżowanej córki umieścił odmawiającą nowennę matkę przełożoną klasztoru. Cela klasztorna, w której kobiety się znajdują, jest prawie pusta, prócz skromnych mebli widzimy tylko krucyfiks i książkę (zapewne Pismo Święte). Cała nasza uwaga koncentruje się na zakonnicach, ich pełnych nadziei twarzach, złożonych do modlitwy dłoniach oraz mistycznym promieniu światła, padającym z góry na twarz matki przełożonej i zapowiadającym nadprzyrodzoną interwencję. „Ex-voto” to jednocześnie dzieło sztuki i wyznanie wiary, ale poniekąd także deklaracja polityczna. Klasztor Port-Royal był solą w oku króla, który uważał jansenistów za wrogów porządku społecznego, niebezpiecznych wichrzycieli.

   Skupiona wokół klasztoru elita intelektualna gromadziła się nieopodal w skromnym domu. Tam wybitne postaci epoki oddawały się modlitwie tudzież pracy – zarówno fizycznej, jak i umysłowej czy twórczej. Według króla zanadto to jednak przypominało stronnictwo polityczne, zażądał więc, by zakonnice potępiły nauki Janseniusza na piśmie. Gdy odmówiły, zamknął prowadzone przez nie szkoły, a klasztor oddał pod nadzór policyjny. De Champaigne również dokonał trudnego wyboru: stanął w obronie zakonnic i został odsunięty od dworu. Czy żałował? Spójrzmy na jeszcze jeden jego obraz: „Martwą naturę z czaszką”. Tytułowa czaszka spoczywa między kwiatem a klepsydrą, symbolami przemijania. Upływający czas zniszczy ludzkie życie równie łatwo jak świeżość kwiatu: wszystko to marność nad marnościami wobec nieskończoności raju lub piekła. Są malarze, którzy w to nie wątpią.

Marta Słomińska

Dodaj komentarz