Historia architektury XX wieku to dzieje walki dwóch sprzecznych pragnień: stworzenia czegoś niespotykanego i zdumiewającego oraz znalezienia możliwie jak najpraktyczniejszych rozwiązań, dzięki którym rzesze ludzi mogłyby mieszkać blisko siebie na niezbyt rozległym terenie, ale bez poczucia dyskomfortu. Ostatnio można odnieść wrażenie, że szala zwycięstwa przechyla się na stronę architektów takich jak Zaha Hadid, miłośników dekonstrukcji, którzy wolą piętrzyć osobliwe niewygody niż je usuwać.
Najsłynniejszy chyba architekt ubiegłego stulecia, modernista Le Corbusier, zapewne przewraca się w grobie. Jego budynki mogły zaskakiwać, ale przede wszystkim musiały być praktyczne: oparte na mocnej konstrukcji i prostocie form, pozbawione zbędnych ozdób, funkcjonalne, przestronne, dobrze oświetlone. Przeciwnicy pomysłów Le Corbusiera określali tworzone przez niego domy jako „pudełka na słupach”. Architekt odpowiadał, że to mają być „maszyny do mieszkania”, a nie bezużyteczne artystyczne eksperymenty. Co ciekawe, umiał też stworzyć „maszynę do umacniania wiary”. Mogą to potwierdzić wierni odwiedzający zaprojektowany przez Le Corbusiera kościół świętego Piotra w Firminy: surowe wnętrze świątyni i łagodne, rozproszone światło wpadające przez liczne niewielkie otwory okienne budują nastrój kontemplacji, atmosferę mistycyzmu.
Spora grupa architektów ceni wprawdzie u Le Corbusiera wstręt do ozdób, nie podziela jednak jego entuzjazmu dla światła i przestrzeni. Na przykład japoński minimalista Tadao Andō chętnie rezygnuje z okien, bo światło może przecież wpadać przez szczeliny w ścianach. Co prawda jest wtedy ciemno, ale ma to podobno sprzyjać zadumie i budzeniu wrażliwości. Projekty Japończyka są naprawdę oryginalne: pawilon wystawowy zbudowany w całości z bambusów, budynek, którego dodatkową kondygnację widać dopiero, gdy do niego wejdziemy, kubiczna betonowa bryła pozbawiona okien, gzymsów, okapów i części dachu. To architektura, którą można potraktować jako receptę na niedostatek przestrzeni, środków finansowych lub materiału. Nie brakuje jednak zwolenników koncepcji „na bogato”: nie traćmy energii na robienie czegoś z niczego, pokażmy, że mamy dość miejsca, pieniędzy i odwagi!
Tak powstają projekty w typie londyńskiego Aquatics Centre, dzieła wspomnianej Zahy Hadid. Cudaczne krzywizny dachu miały się kojarzyć z morzem i sportami wodnymi, ale nasuwają raczej myśl o statku kosmicznym wrogo nastawionej cywilizacji. Kontrowersje budzi też projekt stadionu piłkarskiego w Tokio, utrzymany w stylu typowym dla Hadid: ściany ukształtowane jak morskie fale, geometryczny miszmasz, „pozaziemski” wygląd. Z pewnością robi wrażenie i dowodzi technologicznego zaawansowania naszej cywilizacji, malkontenci pytają jednak, jak takie budynki… czyścić. Spore wyzwanie pod tym względem stanowią choćby budynki grupy Coop Himmelblau: zaprojektowane przez nią drezdeńskie multikino powinni właściwie doprowadzać do porządku zawodowi alpiniści. Inspirowany bryłami lodu budynek z cementu i szkła to prawdziwe piekło asymetrii.
Nie tylko czyścicieli okien nowoczesne budynki stawiają w trudnej sytuacji. Złoszczą się też konserwatorzy zabytków, których mierzi mieszanie stylów z różnych epok. Świetnym przykładem jest Luwr, przed którym wyrosła ważąca 180 ton szklana piramida. Krzyczano, że zlecający jej budowę prezydent Mitterand niszczy panoramę pałacu. Wymyślono szyderczy przydomek „Mitteramzes”… ale twórca piramidy otrzymał wkrótce „architektonicznego Nobla”, Nagrodę Pritzkera. Bardzo to przypomina historię wieży Eiffela, której budowę de Maupassant uznał za wystarczająco dobry powód, by opuścić Francję. Dziś wieża jest symbolem tego kraju. Czy możemy wykluczyć, że piramida „Mitteramzesa” też się tego doczeka? Nie. Jak to ujął Piotr Lasek: już kiedy opat Suger wprowadzał nowinki gotyckie, przeklinano zapewne jego brak szacunku dla architektonicznego pejzażu Europy. Nie pomogło.
Marta Słomińska