W jednym z wywiadów Irena Eichlerówna powiedziała: „Talent to kalectwo”. Musiała sądzić tak już w dzieciństwie, bo broniła się rękami i nogami, gdy wszyscy wokół próbowali ją namówić do robienia kariery aktorki. Zachwycano się jej pięknym głosem, zmuszano do występowania w szkolnych spektaklach, a Eichlerówna wciąż o teatrze nie marzyła. Gdy jednak koleżanka ubłagała ją wreszcie, by zajrzała do Państwowej Szkoły Dramatycznej, niechętną dziewczynę przyjęto nawet bez egzaminów wstępnych.
Talentowi Eichlerówny dorównywały tylko jej pracowitość i niezależność. Przygotowania do spektakli traktowała śmiertelnie poważnie, już na pierwszą próbę przychodziła z rolą opracowaną w najdrobniejszych szczegółach. Uwagami reżysera się nie przejmowała, uważała, że wie lepiej, jak powinna zagrać swoją bohaterkę. „Nie interesowała jej moja analiza tekstu” – wspominał po latach Erwin Axer, u którego Eichlerówna grała Strindbergowską pannę Julię. Wedle reżysera słuchała wskazówek „z szeroko otwartymi oczyma, dziwiła się, jak można pleść takie bzdury i robiła swoje”. Takie podejście aktorki najbardziej złościło Leona Schillera, który obsadził Eichlerównę w roli Szimeny z „Cyda”. Zdaniem recenzentów pretensje były jednak nieuzasadnione, bo krnąbrna gwiazda… uratowała sztukę, jako że reżyserska koncepcja nie odpowiadała treści dramatu.
Wzruszający monolog Szimeny Eichlerówna wygłaszała ze sceny trzydziestokrotnie, w tym raz na leżąco. Zaplątana w długą suknię, przewróciła się, ale nie straciła głowy: zdołała przekonać publiczność, że to zamierzony efekt, bo Szimena osłabła z rozpaczy. Efekt mógłby popsuć śmiech, którego aktorka nie potrafiła powstrzymać, przekształciła go więc w histeryczny płacz. Publiczność i recenzenci byli pod wrażeniem. „Jej zamknięte oczy, głowa odchylona w tył i lekkie przegięcie jakby skamieniałej postaci, kiedy słuchała wieści o śmierci Rodryga” – pisano o roli Eichlerówny. Trzeba tu dodać, że aktorka często zamykała na scenie oczy. Żartowała, że nie może patrzeć na nieudolną grę kolegów, chodziło jednak oczywiście o co innego: moment podniesienia powiek wyznaczał kluczowy moment akcji. Dopiero gdy bohaterka dojrzewała do bolesnej decyzji, decydowała się spojrzeć światu w oczy.
Z małżeństwem Eichlerówna zwlekała, twierdziła nawet, że pozostanie panną do śmierci. Bała się może utraty niezależności, ale ostatecznie właśnie dzięki małżeństwu mogła zacząć robić, co chciała. Odkąd poślubiła bardzo bogatego przemysłowca Bohdana Stypińskiego, nie musiała się już wiązać z konkretnym teatrem. Mogła wyruszyć w kilkumiesięczną podróż po Europie, by powróciwszy zdecydować, kogo i gdzie pragnęłaby zagrać. Nie zawsze chodziło o najciekawsze role. W 1939 roku pojechała występować do Łodzi, bo tamtejsze teatry podupadły i dyrekcja od miesięcy nie płaciła aktorom. Codzienne występy dla publiczności ściągającej tłumnie „na Eichlerównę” tak nadwerężyły zdrowie artystki (któremu dodatkowo szkodziły papierosy, nieumiarkowane objadanie się i hektolitry mocnej kawy), że prosto z Łodzi pojechała do Iwonicza-Zdroju, ale cel został osiągnięty: aktorzy otrzymali gaże.
Wydawałoby się, że tak koleżeńską aktorkę wszyscy powinni lubić. Eichlerówna miała jednak co najmniej jednego wroga: Ninę Andrycz. Poproszona o komentarz po zgonie koleżanki, Andrycz najpierw odparła lekceważąco: „Wszyscy umierają”, by następnie niechętnie dodać: „Eichlerówna? Tak, duży talent. A ja i talent, i uroda”. Nie brakowało jednak widzów, którzy palmę pierwszeństwa w obu tych kategoriach przyznawali rywalce Andrycz, obdarzonej przez naturę niezwykle zgrabną figurą i niezwykłymi skośnymi oczami. Eichlerówna długo też wyglądała na młodą: rolę Hanki w „Moralności pani Dulskiej” grała po czterdziestce, a była brana za nastolatkę. Musiała jej to schlebiać, bo gdy otrzymała propozycję zagrania w sztuce Różewicza „Stara kobieta wysiaduje”, poprosiła o zmianę tytułu. „Czy słowo »wysiaduje« wydaje się pani obsceniczne?” „Nie. Ale po co ta »stara«”?
Marta Słomińska