„Słońce się z żalu w chmur zasłonę tuli, / Smutniejszej bowiem los jeszcze nie zdarzył, / Niż ta historia Romea i Julii” – tak brzmią ostatnie wiersze słynnego dramatu Szekspira. Podkreślają one wyjątkowość historii kochanków pochodzących ze skłóconych rodów, którzy tracą życie w wyniku serii nieszczęśliwych zbiegów okoliczności. Warto jednak wiedzieć, że Szekspir nie wymyślił tragedii Romea i Julii: czerpał pełnymi garściami z dorobku swoich poprzedników. Wyjątkowość tragedii nie polegała w tym wypadku na jej oryginalności.
Kogo zatem Szekspir naśladował? Już w „Metamorfozach” Owidiusza znajdziemy historię Pyrama kochającego wywodzącą się z wrogiego rodu Tysbe. Para odbywa sekretne spotkania, a gdy przeświadczony o śmierci ukochanej Pyram popełnia samobójstwo, Tysbe zabija się nad jego ciałem. Również w starożytności tworzył Ksenofont z Efezu: jego dzieło zawiera podobną opowieść, gdzie na dodatek pojawia się eliksir nasenny działający jak ten, który wypiła Julia. Nawet wiek zakochanych jest ten sam: szesnaście i czternaście lat. Ksenofont wspaniałomyślnie pozwolił jednak zakochanym przeżyć swoich rodziców i wziąć ślub. W XV i XVI wieku nie było już o tym mowy: kolejne wersje historii nieszczęśliwych kochanków nieodmiennie kończyły się ich śmiercią. Nie zawsze samobójczą: u Masuccia Salernitana na przykład bohater został skrócony o głowę jako zabójca.
W dobie renesansu i baroku nie krzyczano o plagiacie, gdy ktoś pożyczał od kolegi po piórze ciekawą opowieść, by opracować ją na nowo. Imiona bohaterów, nazwiska, miejsce akcji, elementy fabuły (scena balkonowa, poprzednia miłość Romea) – wszystkie te szczegóły Szekspir znał z dawniejszych wariantów wzruszającej historii, którą wziął na warsztat. Czyżby zatem geniusz twórcy „Romea i Julii” przejawił się w pracy nad tym utworem jedynie za sprawą piękna języka? Bynajmniej. Jednym z ciekawszych pomysłów Szekspira było wprowadzenie zawrotnego tempa wydarzeń: tygodnie i miesiące zamienił w dni. Romeo poślubia dziewczynę, którą zna krócej niż jeden dzień, a jako mąż spędza z nią zaledwie kilka godzin, nim zabije krewnego Julii i zostanie zmuszony do ucieczki. Ślub Julii z niekochanym przez nią Parysem też ma zostać przyspieszony: Capuletti dyryguje służbą w środku nocy.
Takie rozwiązanie podkreśla dwie rzeczy: siłę namiętności i lekkomyślność młodych oraz zaślepienie ich rodziców. Skrócenie czasu akcji niesie też ze sobą ogromny ładunek dramatyzmu. Dodaje go również rozpoczęcie sztuki sceną, w której przedstawiciele rodów Capulettich i Montecchich skaczą sobie do oczu: od początku widzimy, jaką nienawiścią pałają do wrogów. Z jakiego powodu? Tego autor nie wyjaśnia, zapewne nieprzypadkowo: nieznajomość źródła konfliktu uwypukla jego bezsens i agresję bohaterów. To samo wrażenie obłąkańczej przemocy prowadzącej donikąd wywiera pomnożenie liczby trupów. Zabicie Merkucja przez Tybalta, Parys ginący z rąk Romea, matka umierająca na wieść o zgonie syna: wszystko to wymyślił Szekspir. Jego poprzednik zadowolił się powieszeniem aptekarza, który sprzedał Romeowi truciznę.
Najbardziej zaskakuje fakt, że choć Szekspir odebrał swoim bohaterom mnóstwo czasu, znalazł go dość, by pogłębić ich charakterystykę. W „Tragicznej historii Romeusa i Julii” Arthura Brooke’a, która stanowiła bezpośrednią inspirację dzieła Szekspira, Tybalta spotykamy dopiero wtedy, gdy staje do walki z tytułowym bohaterem. Parysa – po śmierci Tybalta. Merkucja – już podczas uczty u Capulettich, cóż jednak z tego, skoro jest kompletnie bezbarwny. Szekspir pozwolił czytelnikowi lepiej poznać te postaci, przejąć się losem ludzi, którzy żyją jak w gorączce, bo zewsząd otacza ich groźba śmierci. Dlatego dopiero w jego sztuce Julia mogła próbować zatrzymać opuszczającego przed świtem małżeńskie łoże Romea zapewnieniem: „Słowik to, a nie skowronek się zrywa”, w odpowiedzi zaś usłyszeć: „Chcąc żyć, iść muszę lub zostając – umrzeć”.
Marta Słomińska