Co tam słychać w “Stolicy”

Wydawana od 1946 roku „Stolica” najpierw była tygodnikiem. W latach 1951–1952 ukazywała się jako dwutygodnik, 1 grudnia 1990 zniknęła z rynku. Oficjalnym powodem likwidacji czasopisma była utrata dotacji otrzymywanej od RSW „Prasa–Książka–Ruch”. W 2006 roku „Stolica” wróciła, ale już jako miesięcznik. Wciąż boryka się z problemami finansowymi, w co często trudno uwierzyć czytelnikom. Redaktor naczelna Ewa Kielak-Ciemniewska regularnie słyszy od nich: „Przecież dostajecie dotacje z ratusza!”.

   Bynajmniej. „Stolica” musi sobie radzić bez stałego dofinansowania, a sytuacja na rynku pracy staje się coraz trudniejsza. W kioskach dostępnych jest mnóstwo czasopism, tymczasem liczba odbiorców spada. W dodatku redaktorzy „Stolicy” wysoko ustawili sobie poprzeczkę: przyjęli zasadę, że publikują tylko informacje zweryfikowane wcześniej przez co najmniej dwie kompetentne osoby. Dotyczy to nawet tekstów, które przygotowują dla miesięcznika wybitni specjaliści, a na brak zainteresowania z ich strony „Stolica” szczęśliwie narzekać nie może. Zastępcą redaktor naczelnej jest wybitny varsavianista Jarosław Zieliński, z czasopismem stale współpracują między innymi Kwiryna Handke i Paweł Elsztein. Ewa Kielak-Ciemniewska bardzo ciepło wyraża się o pokoleniu młodych historyków, zapaleńców docierających do archiwów gminnych i powiatowych nieznanych sędziwym ekspertom.

   Cenne są również archiwalne numery starej „Stolicy”. Niestety mnóstwo wartościowych dokumentów przepadło: po 1989 roku redakcja przy Marszałkowskiej została zdewastowana, gromadzone archiwa zaginęły. Warszawianie mają jednak wprawę w budowaniu na gruzach. Nie dziwi zatem, że w styczniu i lutym „Stolica” przypomina zawsze historię powrotów mieszkańców do zrujnowanej po wojnie stolicy. Nawet tam, gdzie ściany budynków nie uległy wysadzeniu lub zawaleniu, brakowało szyb w oknach, światła, prądu, gazu, a zima była bardzo mroźna. Warszawianie wracający do swoich domów przemierzali skutą lodem Wisłę. Ludzie wychowani w rodzinach inteligenckich, niezajmujący się wcześniej pracą fizyczną stawiali piece, znosili kafle. „Stolica” oddała im głos, wydrukowała wspomnienia sprzed kilkudziesięciu lat, przypomniała trudy walki o odrodzenie Warszawy.

   Choć czytelnicy doceniają rolę, jaką w „Stolicy” odgrywa historia, narzekają czasami, że redaktorzy tak niewiele miejsca poświęcają współczesnej Warszawie. Ewa Kielak-Ciemniewska nie przewiduje jednak, by w przyszłości miało się to zmienić. Tłumaczy, że o problemach, którymi obecnie żyje stolica, szeroko rozpisują się gazety codzienne, a w przypadku miesięcznika nadążanie za najnowszymi wydarzeniami jest praktycznie niemożliwe. Co więcej, doświadczenie nauczyło redaktor naczelną „Stolicy”, że większość gorąco dyskutowanych planów rozwoju miasta pozostaje w fazie projektów. Dlatego jeśli już w czasopiśmie pojawiają się współczesne tematy, to muszą one dotyczyć faktów mogących z dużym prawdopodobieństwem gruntownie odmienić oblicze Warszawy. „Stolica” poruszała na przykład kwestię reprywatyzacji, zorganizowała nawet konferencję w tej sprawie.

   Misją miesięcznika jest jednak przede wszystkim ożywianie przeszłości, przedstawianie historii przemilczanych lub zapomnianych. Mało kto pamiętał na przykład o 170. rocznicy powstania Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej. A przecież była to nasza pierwsza linia kolejowa! „Stolica” przypomniała dzieje tej trakcji. Nie zabrakło oryginalnych szczegółów, jak historia zatrudnionych w magazynach kolejowych kotów. Zarząd przeznaczał pewne kwoty na ich wyżywienie, by uniknąć plagi myszy, stanowiących zagrożenie dla kolei. Gdy postanowiono zaoszczędzić na karmie dla mruczków, ujęły się za nimi gazety, publikujące rysunki z wychudzonymi kotami. Wreszcie znalazły się pieniądze na ich utrzymanie, co jest pięknym dowodem potęgi prasy. Swoją siłę zna również „Stolica”: przywracanie pamięci to nie tylko podróż sentymentalna, lecz także lekcja mądrości, której przeszłość może nam udzielić.

Marta Słomińska

Dodaj komentarz