Kolekcjoner i mecenas sztuki Edward Rastawiecki stwierdził swego czasu, że znajomi malarza Piotra Michałowskiego „dzielili go w mniemaniu swym na kilka jakby osób… to wielki filolog, to odznaczony w górnictwie krajowym zwierzchnik, to znowu znakomity administrator, to wiejski gospodarz, wreszcie pierwszego rzędu malarz”. Trudno nie zauważyć, że rola malarza została tu wymieniona na ostatnim miejscu. Michałowski miał bowiem nie tylko wielki talent, lecz także silnie rozwinięte poczucie obowiązku. Jako gospodarz majątku Krzyżtoporzyce łączył postępowe metody z budzącym szacunek etosem pracy, jako polski patriota po wybuchu powstania listopadowego nadzorował produkcję broni i amunicji. Przede wszystkim nie chciał zawieść jako obywatel: wielkim malarzem był dopiero w chwilach wolnych od pracy.
Nie tracił też zwykle wiele czasu na szukanie modeli: pozowali mu członkowie rodziny, przyjaciele, chłopi i Żydzi z Krzyżtoporzyc. Namalowany w latach 50. „Błękitny chłopiec” to jeden z synów artysty, „Amazonka” – córka Celina. Oboje dosiadają koni: jeden spokojnie wiezie dziewczynę na swoim grzbiecie, drugi gwałtownym ruchem wspina się na tylne nogi. W tle widzimy typowe romantyczne krajobrazy: tu ciemne niebo z pędzącymi po nim chmurami, tam rozmyte kształty i kolory pozwalające domyślać się równie dobrze słońca zachodzącego za mgłą jak tumanu wzbitego piachu. Właściwymi bohaterami obrazów zdają się tu być nie ludzie, lecz ich wierzchowce: piękne, silne i energiczne, wspaniale umięśnione, malowane szybkimi, zamaszystymi pociągnięciami pędzla. Łatwo odgadnąć w Michałowskim wielbiciela talentu Théodore’a Géricault.
Wcześniejszy o dekadę od „Błękitnego chłopca” „Rajtar” przedstawia podobną scenę: tu także widzimy jeźdźca na unoszącym przednie nogi, parskającym rumaku. Tym razem jednak bohaterem obrazu jest wojskowy, jeden z wielu, którzy wyszli spod pędzla Michałowskiego. Bo co mogło silniej działać na wyobraźnię polskiego romantycznego malarza zafascynowanego końmi niż dzielny ułan, huzar czy kirasjer ruszający w bój na grzbiecie gorącokrwistego ogiera? Szczególnie dużo uwagi artysta poświęcił żołnierzom epoki napoleońskiej. Wielokrotnie malował zarówno samego cesarza Francuzów, z nieprzeniknionym wyrazem twarzy ściągającego wodze mniej odeń spokojnego konia, jak i tych, którzy z okrzykiem „Niech żyje cesarz!” rzucali się na wroga.
Właśnie żołnierzy Napoleona uwiecznił Michałowski na swoim najsłynniejszym obrazie: „Szarża w wąwozie Somosierra”. Oto szwoleżerowie cwałują przez wąskie gardło wąwozu ku hiszpańskim armatom, skuleni w siodłach, otoczeni obłokiem szkarłatnego dymu. Ludzie i konie tworzą żywy, ciasno spleciony łańcuch, w którym buzuje skumulowana bitewna energia. „Prze szwoleżerów łatwopalny szwadron gardła armatnie kolanami dławić” – podsumował tę scenę Jacek Kaczmarski w nawiązującej do obrazu balladzie.
W XIX wieku malarstwo batalistyczne ceniono wyżej niż portrety. Dziś jest na szczęście inaczej i historycy sztuki z większym niż kiedyś szacunkiem pochylają się nad obrazami takimi jak „Seńko”. Michałowski przedstawił na nim znajomego chłopa jako Don Kichota: odziany w zbroję, z miską balwierską na głowie (bohater Cervantesa uważał ją za hełm), ma w sobie rys szlachetności. Nie poddaje się ona ani biedzie, którą zdradza wynędzniałe oblicze, ani smutkowi bijącemu z przejmującego spojrzenia. Niegdyś zamożny, a po tragicznej powodzi żebrzący o kapustę Seńko został błędnym rycerzem. Innego chłopa Michałowski sportretował jako kardynała. „Nie przewinął się ni dziad, ni Żyd, aby tylko co miał wyrazistego w twarzy, aby nie był zatrzymany i posadzony na model” – napisał o malarzu jego współczesny. Wcześniej chłop czy Żyd był zwykle dla polskiego malarza dekoracją landszaftu: Michałowski dał tym ludziom twarze, a oni – nieśmiertelność jego malarstwu.
Marta Słomińska